Nazywam się Stefan Grabowski, urodziłem się w Sopocie 22 listopada 1945 roku. Przyszedłem na świat przy pomocy położnej pani Szymańskiej, która w tamtym czasie odbierała porody w Sopocie i niejednego sopocianina powitała na świecie. Mieszkaliśmy w domu przy ulicy Parkowej, która wtedy nazywała się 22 lipca, pod numerem 41. Nasze mieszkanie było położone na parterze tego domu od strony morza.

Pamiętam, że w Sopocie było dużo łodzi rybackich i wielu rybaków, którzy zawodowo poławiali ryby. Na ulicy Lipowej jest jeszcze jeden dom rybacki – wtedy było ich więcej w tej okolicy. Rybacy bardzo wcześnie wypływali na swoje połowy, kiedy byłem trochę większy, to wstawałem wcześnie rano i chodziłem pomagać im klarować sieci. W nagrodę za pomoc dostawałem kilka rybek. Wtedy ryby były bardzo smaczne, lepsze niż teraz, np. podobne do śledzia certy – nie wiem, czy jeszcze łowi się te ryby. Pamiętam że, w Sopocie było wtedy nie tylko molo, ale i kilka dodatkowych mniejszych pomostów, z których można było skakać do wody i kąpać się.

Moje związki z morzem były bardzo bliskie nie tylko z powodu miejsca  zamieszkania, ale także ze względu na powiązania rodzinne. Mój ojciec był marynarzem na okrętach wojennych przed wojną. Mieszkał wtedy w Gdyni, po wojnie przeprowadzili się z mamą do Sopotu – było to ich marzeniem.

Od zawsze dążyłem do tego, żeby pływać jak mój ojciec, dlatego po skończeniu szkoły podstawowej w Sopocie wybrałem kierunek chłodnictwo w technikum chłodniczym – to była wtedy nowość. Powstawały wówczas statki, które woziły ładunki chłodzone i mrożone. Dla mnie to była pośrednia droga, aby dostać się na morze. Po ukończeniu szkoły odbyłem praktykę i staż w browarze gdańskim, stamtąd w 1965 roku trafiłem do wojska na okręty podwodne. To było moje pierwsze doświadczenie z flotą i okrętami. Miałem specjalność radiotelegrafisty. Po ukończeniu służby wojskowej wróciłem do pracy w browarze. Próbowałem dostać się do Szkoły Morskiej w Szczecinie, niestety nie udało mi się. Po kilkuletnim okresie pracy w chłodnictwie dostałem się na dalekomorskie statki rybackie, do Odry, i tam pływałem przez 11 lat. Po zakończeniu pracy na morzu zająłem się pracą w gospodarstwie rolnym, które prowadzili moi rodzice i bracia. Moja przygoda z rolnictwem trwała do 2000 roku. Związki z morzem miałem również poprzez firmę Neptun, która prowadziła różne prace po całym Wybrzeżu: w portach w Gdyni, Ustce i Krynicy. Firma ta zatrudniała nurków naprawiających nabrzeża niszczone przez statki wyposażone w śruby nastawne, dzięki którym jednostki te mogły podpływać same pod keje. Praca tych śrub i sterów powodowała wypłukiwanie piasku spod nabrzeża, dlatego dno w tym miejscu umacniano workami z piaskiem. Szybko okazało się, że nabrzeża przy kei są za płytkie i trzeba było te worki powyciągać. Firma Neptun, wyposażona w odpowiedni sprzęt i nurków, zaczęła je wydobywać. Ja jeździłem samochodem – wywiozłem około 800 dwutonowych worków, które nurkowie wyciągnęli z dna. Zabezpieczenie nabrzeża musiało zostać rozwiązane w inny sposób. Firma wymyśliła również specjalną pogłębiarkę, która umożliwiała pogłębianie portu żeglarskiego – pracowaliśmy m.in. w Darłowie i Ustce. Prowadziliśmy także prace przy molo w Sopocie. Na jesień demontowano jego dolne pomosty, żeby nie były niszczone przez sztormy. Z rozpoczęciem sezonu, z początkiem maja montowano je ponownie. Współpracowałem także z innymi firmami, które zakładały światłowody i telefonię w Sopocie. Sam postawiłem kilkanaście lamp przy ulicy Kościuszki. Obecnie jestem już na emeryturze i zostały mi tylko wspomnienia z pracy. Pamiętam, że mój ojciec jako marynarz latem zawsze ustawiał na naszej posesji od frontu maszt z flagą. Ciągle marzyłem, żeby zrobić to samo i w końcu się udało – wraz z przyjaciółmi z firmy Neptun zrobiliśmy specjalny wysoki maszt, na którym powiesiłem flagę.