Babciu, opowiedz mi o latach powojennych. Ile lat miałaś w tym okresie?
W ’45 roku miałam 7 lat. Jeżeli jednak interesuje Cię okres do 48 – wtedy miałam już 10 lat.
Czy mieszkałaś w tym czasie w Sopocie?
Oczywiście, od urodzenia.
A gdzie dokładnie mieszkałaś?
Mieszkałam tam, gdzie teraz mieszkasz ty, czyli na Sobieskiego.
W takim razie, to miejsce nadal istnieje.
No oczywiście! Mieszkają tam teraz moja córcia i wnusia.
Co robiłaś w tym czasie w Sopocie?
Byłam uczennicą! W 45 roku poszłam do I klasy. Był to okres bardzo ciekawy, bo siedzieliśmy na pieńkach i w płaszczach – nie było ławek… Okna powybijane - zimno było nam bardzo! Wszyscy jednak bardzo chcieli się uczyć.
Co było najtrudniejsze w tamtych czasach? Oczywiście w kontekście mieszkania w Sopocie.
Mieszkania w Sopocie… No, trzeba przyznać, że wtedy wszystko było trudne: i zdobycie jedzenia, bo był to okres, kiedy jedzenia nie było… i zdobyć książkę - pamiętam, że swój pierwszy elementarz to też dopiero dużo, dużo później dostałam… ubrania... wiadomo, że nie było nic… No ale byliśmy wszyscy razem!
Co powodowało strach?
Strach…? Może ten okres nie był już taki, że… panował strach. Rok 45, sam moment wyzwolenia przez Armię Radziecką, no... to był strach. Bo oni byli… no tacy, jacy byli... Wymęczyli nas i było bardzo ciężko, ale później – im dalej – tym spokojniej.
Było widać ślady działań wojennych?
Oj! Tak! W tym bloku, w którym teraz ty mieszkasz, trzy klatki były wypalone przez żołnierzy radzieckich. Co dwa dni jedna klatka. W momencie, kiedy nasza miała być spalona, bo była w środku, ten oddział, czy ten front, został odkomenderowany dalej i przyszła następna armia, która nie paliła, i nie robiła tak złych rzeczy, jak jej poprzednicy.
Jak w tamtych czasach wyglądały takie znane miejsca jak na przykład molo?
Więc muszę ci powiedzieć, że mola, to aż tak mocno nie pamiętam, wiem tylko, że było bardzo dziurawe… Monte Cassino było wyburzone, spalone, brzydkie, nie chodziliśmy tam. Raczej trzymaliśmy się swojej dzielnicy, i w stronę lasu czy plaży się chodziło…
A co działo się na plaży?
O! Na plaży się wszyscy spotykali – mali i duzi, i było naprawdę bardzo wesoło! Jedną piłkę miało 50 osób, ale potrafiliśmy się wszyscy razem bawić. I ci starsi, i ci młodsi, i ci biedniejsi i… a właściwie, to wszyscy byliśmy biedni.
A komunikacja? Jak to wyglądało?
O! Sopot pieszy! Absolutnie! Tam nikt niczym nie jeździł! Ja zresztą na rowerze nigdy nie jeździłam, ale nikt wtedy nie miał roweru, bo one poszły na wschód, a my… my poruszaliśmy się pieszo.
Czyli samochodów też nie było?
Mało, było naprawdę bardzo mało samochodów. Może od czasu do czasu jakiś przejeżdżał, ale wtedy wszystkie głowy były skierowane w tę stronę.
A czy były w Sopocie miejsca bardzo ważne, których teraz nie ma?
Był Dom Polski. Tam, gdzie teraz jest parking koło kościoła Gwiazdy Morza, od strony Chopina. Właściwie to tam odbywały się wszystkie imprezy sportowe, kulturalne.
Istniały wówczas kina, teatry?
Oj, kina, kina… Pamiętam, że chodziliśmy wtedy za 5 złotych, tamtejszych 5 złotych, które miały dużo mniejszą wartość niż teraz, całą dzielnicą do kina. Począwszy od siedmiolatków, do czternastolatków, piętnastolatków – wszyscy. Cała grupa szła do kina. Obojętnie jaki film by był, no ale wszyscy razem. Dużo rosyjskich filmów wtedy leciało… To pamiętam: „Świat się śmieje”, „Koń i Garbusek”… jakieś takie były fajne…
A jak wyglądał Sopot: przyroda, las, parki?
Było dużo więcej zieleni niż teraz, ale Sopot jak mówiłam smutny był, wypalone domy, zapach spalenizny, który długo pamiętałam. 3 klatki, które spalone były w naszym bloku długo miały brzydki zapach, ale my chodziliśmy tam i bawiliśmy się w chowanego.
A jak wspominasz tamte lata?
Jako ciekawe, ale nie chciałabym żeby wróciły. Obecne może są mniej emocjonalne, ale tamte emocje nie zawsze były dobre . Pamiętam to, że w szkole dawali nam tran i czarny chleb ze smalcem. Tran to był dla mnie horror, nie mogłam go znieść, ale chleb ze smalcem był zawsze bardzo smaczny i zawsze czekaliśmy na to.
A gdzie znajdowała się twoja szkoła do której uczęszczałaś?
Jest jeszcze na ulicy Głowackiego. Była to Szkoła Podstawowa nr 2, potem powstała tam jeszcze szkoła nr 8 i przez kilka lat "dwójka" i "ósemka" mieściły się w jednym gmachu. Potem "ósemkę" przeniesiono do nowowybudowanego budynku przy ulicy Łokietka. "Dwójka" potem została zlikwidowana, ale ja do 7 lasy do niej chodziłam. Obecnie znajduje się tam Wyższa Szkoła Psychologii Społecznej.
K: Może chce Pani coś jeszcze dodać?
Pamiętam sam moment wyzwolenia - marzec 1945 roku. Baliśmy się okropnie żołnierzy radzieckich. Wiem, że w jednym pokoju w naszym mieszkaniu, tam gdzie ty teraz jesteś, było nas 14 osób! Byli i sąsiedzi i ciotki, wujkowie. Wszyscy tam siedzieliśmy. Oświetlenie to była jedna karbidówka, czyli lampa z taką malutką żaróweczką, która oświetlała małą przestrzeń, a tak to było czarno. Pamiętam: środek nocy, żołnierze wpadają i krzyczą "Wychodzić, bo się pali!". Spojrzałam przez okno i widzę: łuna - faktycznie, pierwsza klatka się paliła. Wszyscy uciekamy z tego pokoju, jeden depcze drugiego. Takie smutne i wesołe, bo ja jakieś buty złapałam, okazało się potem, że to były buty cioci Ewy, która lat miała 12, a ja 6, więc dużo, dużo za duże. Ciocia chwyciła jakiś kapelusik i uciekłyśmy. Nasza babcia już nie chodziła biedna, więc dziadek ją na barana wziął i wyniósł. Pamiętam, że iskry leciały jeszcze na pierzynę, którą babcia okryta. Baliśmy się, że babcia się spali, ale dziadek wsadził ją później na wózek i wywiózł dalej, a nas zakwaterowano na ulicy 3-go Maja, do pokoju, w którym jakaś babcia gruźliczka była, żołnierze radzieccy leżeli tam pijani, wszyscy razem. Kilka dni tam byliśmy, potem już inne lokum było, ale ja butów nie miałam przez 2 tygodnie. Pamiętam, że nie mogłam wychodzić - nie mogłam chodzić w tych dużych butach cioci Ewy, a swoich nie miałam. Dopiero ktoś, gdzieś wykombinował i dostałam właściwe. To są chwile, które się pamięta i do końca życia będzie się pamiętało, które dla was są zupełnie niezrozumiałe i tylko na filmach oglądacie, a takie było życie właśnie. 2 tygodnie nie jadłam nic ciepłego, więc pamiętam pierwszą zupę, którą odchorowałam, bo wcześniej był tylko czarny chleb i czarna kawa, a potem ktoś na skórkach ugotował krupnik. Tak smakował i tyle zjadłam, że odchorowałam bardzo, bo taka wyjałowiona byłam. Ale jak mówiłam, potem wszystko wróciło do normy i juz ten 48 rok, w którym byłam przyjęta do Komunii św. był normalny - biedny, ale spokojny. Spokojny, już się niczego wtedy nie bałam.
 
*Praca konkursowa - Dagmara Jassa, Adriana Dobrzańska, Jakub Kaczkowski, II Liceum Ogólnokształcące im. Bolesława Chrobrego w Sopocie