Sopot w latach 1945-1948.
Pani Maria Aleksandra Sępniewska 77 lat. Urodzona w Pelpinie. Przeżyła wiele przeprowadzek z rodzimego miejsca zamieszkania. Podróże rodziny zatrzymały się w mieście Sopot. Zamieszkała tam będąc dzieckiem. W Sopocie kontynuowała naukę oraz przeżyła beztroskie chwile dzieciństwa. Pani Maria Sępniewska dalej mieszka w Sopocie w swoim rodzinnym domu.
Ile miała Pani lat w okresie 1945-1948?
Byłam w 3 klasie szkoły podstawowej.
Czy mieszkała Pani w Sopocie od urodzenia, czy też przyjechała?
Nie mieszkałam w Sopocie od urodzenia. Przyjechaliśmy tutaj po wojnie.
Jak wyglądała Pani droga , skąd Pani przyjechała?
Urodziłam się w Tczewie. Rodzice i dziadkowie mieszkali w Tczewie i w Pelpinie. Kiedy wybuchła II wojna światowa od razu na tamtych pomorskich terenach zadziałała piąta kolumna. Stworzono listę ludzi których trzeba wysiedlić, zabić i tych którzy mogą być volksdeutsche. Mój ojciec został wysłany do obozu koncentracyjnego Mauthausen a potem do Dachau. Dziadka wraz z wujem rozstrzelano w seminarium duchownym pod Pelpinem. Moja mama została z dwójką małych dzieci , ja miałam trzy lata a mój brat miał rok. Chcąc nas upodlić Gestapowcy zaplombowali całe mieszkanie , a mamie pozwolili tylko wziąć tyle rzeczy ile mogła unieść. Żeby poniżyć ostatecznie wszystkie żony ,córki które zostały , kazali panią z lepszych domów ( żona dyrektora banku, pani aptekarzowa) zebrać się na ryneczku w Pelpinie. Tam dostały wiadro, miotłę i chusteczki na głowę. Dwójkami maszerowały do wielkiej cukrowni, która do dziś jest w Pelpinie. Tam za karę te panie musiały szorować wszystkie podjazdy po burakach. Nie trwało to długo. Mama dostała papiery że musi opuścić miasto, ponieważ nie podpisała (nie miała takich uprawień) listy żeby być Volksdeutsche czy Reichsdeutsche. Mama z moją babcią ze mną i z moim bratem pojechała do Warszawy. Tam w Warszawie pomagał mojej mamie ksiądz który uratował się z seminarium w Pelpinie. Był to młody ksiądz Lis , który znalazł mamie jakieś mieszkanie. Pamiętam że było to na Mokotowej na ulicy Asfaltowej reszty nie pamiętam. Mama zdobyła pracę i pracowała tam rok. Potem rodzina mojej mamy która została wyrzucona z Poznania zamieszkała w Lublinie. Ciocia otworzyła kawiarnie, która była tylko dla Nur fur deutsche. Tam było pół rodziny mojej mamy i tam w Lublinie znaleźli jej prace. Mama wynajęła dwa pokoje na przedmieściach Lublina. Pod koniec wojny mama udzielała się w partyzantce. Mnie, mojego brata i moją babcie jak zbliżał się front wysłali do Ostrowca Świętokrzyskiego. Mieszkaliśmy tam w suterenie, w ciemnym pokoju. Tam wyzwalali nas nasi „przyjaciele”. Pamiętam ,że jak oni maszerowali my jako dzieci w wieku 5-6 lat szliśmy patrzeć jak maszeruje ta kolumna wojskowa. Wszystkie dziewczynki pozdejmowały wtedy majtki i pokazały tyłki. Pamiętam że od razu wtedy się mówiło że będzie jeszcze jedna wojna. Potem mama przyjechała po nas. Wsadzili nas do bydlęcego pociągu i tym pociągiem wróciliśmy do Pelpina, w którym rodzice i dziadkowie nie mieli już nic. Wszystko było zniszczone , popalone, fortepian siekierami porąbany. Mama sama (ojciec jeszcze był w Dachau) przyjechała do Sopotu szukać jakieś pracy. Potem wynajęła maleńki pokój na ulicy Fiszera i tam spędziliśmy lato. Właśnie tam przyszedł do nas mój ojciec w amerykańskim mundurze i wtedy zaczęło się jakieś życie. Oczywiście były to ciężkie czasy. Rodzice dostali przydział na ulicy Władysława IV ( do tej pory tam mieszkam) . Dom był trochę uszkodzony, mówili że przez jakąś rakietę. Nie było jednej ściany w kuchni oraz okien. Tata zabijał okna jakimiś deskami, żeby nas nie wywiało. Nie było czym palić, a były piece. Chodziliśmy więc z tatusiem do lasu i na plażę zbierać kawałeczki drzewa. Rodzice mieli już prace. Mama wraz z Ojcem pracowała w urzędzie ziemskim. Babcia już
nie wróciła do normy, zwariowała. Sopot był mało co zrujnowany, szkoły były biedne. Ja poszłam do drugiej bądź trzeciej klasy szkoły nr 2 w Sopocie w tej chwili jest tam jakiś Uniwersytet. Ze mną do klasy chodziło bardzo dużo dzieci z domu dziecka. Była bieda , ale żeśmy przeżyli. W końcu się i szyby znalazły w oknach. Pamiętam że w tym mieszkaniu nie było nic, bo to czasie okupacji ten cały dom to był bursa dla młodzieży. Były żelazne łóżka, na których bardzo długo spaliśmy.
Może Pani coś opowiedzieć więcej jak wtedy wyglądała szkoła?
Szkoła była dość sympatyczna. Pełno nas było w klasie. Nauczyciele byli dość fajni. Pan Dyrektor, kierownik szkoły to był Pan Gawrych. Brałam często udział w uroczystościach , należałam do jednych z lepszych uczennic. Konkurowałam wtedy z takim kolegą, w którym potem się zakochałam i byliśmy parą. Niestety on się ode mnie odwrócił, mieszka teraz w Noterdamie ożenił się z Indonezyjką. Wtedy kończyło się szkołę w siódmej klasie. Zawsze jak chłopcy rozrabiali to Pan Gawrych , przychodził do klasy , pukał i mówił : „Panie, panie mój pod kancelarie idź stój.”. Taka była kara, że trzeba było stać godzinę czy dwie pod kancelarią.
Czy są jakieś wydarzenia z tamtego okresu , które były dla Pani jakoś wyjątkowo ważne?
Wyjątkowo ważne to była komunia święta na przykład. Po wojnie była to jedna z pierwszych komunii w naszej parafii, w której jeszcze nie było kościoła św. Michała. Nie wyglądało to tak jak teraz, że dziewczynki ubrane są jak baletnice. Wtedy chłopcy byli ubrani w byle jakich granatowych garniturkach to co kto skombinował. Ja miałam uszytą sukienkę z spadochronu . Nie było żadnych butów , więc mama pomalowała farbą olejną nam buty na biało. Komunia świeta odbywała się tak, że to była w kościele uroczystość , po tej kościelnej uroczystości w parafii były stoły ,ciasta , cukierki i kakao z Unry. Paczki przychodziły z Unry właśnie to nas ratowało. Takie były to uroczystości nie tak jak dzisiaj. Było wspólne zdjęcie.
Czy ma Pani jakieś szczególnie miłe wspomnienia z tamtego okresu? Co pani najmilej wspomina?
Wspominam bardzo sympatycznie drogę do szkoły. Szło się trochę ulicą, troszeczkę błotem , rzeczką której już dzisiaj nie ma. Przeważnie przychodziłam do szkoły obłocona. Z powrotem dostawałam lanie bo bawiłyśmy się w tej rzeczce. Zbierałam pijawki , bo ktoś mi powiedział że moja babcia z wysokim ciśnieniem musi mieć przystawiane pijawki.
Co było najtrudniejsze w tamtych czasach w kontekście mieszkania w Sopocie?
Ja nie wiem co było. Było całkiem fajnie. Byłam dzieckiem więc byle było w piecu napalone, coś tam do zjedzenia. Pamiętam paczki z Unry przychodziły , czekolada, smalce , wołowiny w puszkach. Żyło się jakoś.
Co było powodem strachu lub radości?
Bałam się ojca, po obozie stał się bardzo surowy. Jak co kol wiek się przeskrobało to tata potrafił ukarać. Jednak dla mnie był trochę łaskawy. Jak przeskrobaliśmy coś z bratem to bratu naprawdę dawał lanie na tyłek , a mnie kazał wkładać poduszkę.
Ma Pani może z tego okresu jakieś zdjęcia, pamiątki ?
Może są jakieś zdjęcia. Wtedy mało kto miał aparat. Chyba mam jakieś zdjęcie z komunii, ze szkoły jak skończyliśmy 7 klasę, ale to przywiozła mi koleżanka z Niemiec.
Czy było widać ślady działań wojennych w Sopocie?
Niewiele. Troszkę było na przykład w parku jak się idzie za prezydium tam był taki zrujnowany Pałac Herbsta jakiegoś Niemca. Pamiętam , że się tam bawiliśmy , straszyli nas że tam Niemcy wyjdą z piwnicy. Przed tym był piękny parkiet do tańca. Potem marynarka wojenna się tym zajęła i zbudowała dom który stoi do dziś.
Jak wyglądały w tamtym czasie miejsca znane takie jak molo, kościół św. Jerzego , Monciak?
Kościół św.Jerzego tak samo wyglądał, molo również. Był za to śmieszny rynek tam gdzie jest teraz Alma. Pamiętam że po wojnie mama chodziła ze mną na ten rynek i kupowała od Niemek talerzyki, serwetki.
Co się działo w tamtych czasach na Sopockich plażach?
Przede wszystkim na plażę po zachodzie słońca nie można było wejść. Były skrupulatnie grabione, ponieważ była to strefa nadgraniczna. W szkole np. musiałyśmy chodzić na plaże zbierać stonkę bo amerykanie ją nam nasłali. A zabawa w szkole jedyna jaką sobie przypominam to był sznurek(skakanka) i klasy.
Jak poruszano się po Sopocie, jak wyglądała komunikacja miejska?
Chyba nie było komunikacji. Nikt nie miał samochodu , autobusów nie było. Pamiętam że do liceum do urszulanek jeździłam pociągiem osobowym.
Czy istniały jakieś wyjątkowo ważne miejsca których obecnie już nie ma ?
Nie było kasyna, gdyż było to wszystko zrujnowane. Sopocki dworzec zawsze był byle jaki.
Czy istniały miejsca typowo rozrywkowe typu teatry, kawiarnie, dancingi?
Kawiarnie zawsze istniały. Od dziecka moja mama ze mną chodziła do kawiarni. Pamiętam Rio na Hafnera , Ul był tam zawsze elita (adwokaci, notariusze, poeci) siedziała od rana, tam chodziło się oglądać artystów. Był Nadmorski dancing. Five w Grand Hotelu były fantastyczne , rodzice z młodzieżą, dziećmi chodzili tam tańczyć. Dwie godzinki bez żadnego pijaństwa.
Jak wyglądała przyroda w Sopocie?
Zawsze było dużo przestrzeni zielonych. Nie było tej pięknej alejki nad morzem. Były łazienki w których była łaźnia do której chodzili panowie.
Chciałaby pani coś jeszcze nam opowiedzieć?
Bardzo fajna była też cukiernia pani Marczewskiej ,najlepsze ciastka na świecie. Muszę powiedzieć że wtedy sąsiedzi byli bardzo ze sobą zżyci . Każdy pochodził skądś , poznawali się , pomagali sobie. Nie tak jak teraz że się grodzimy , dzwonki, bramy, kody. My jako dzieci spędzaliśmy całe dnie na podwórku, albo szliśmy nad morze. Było wszystko inaczej. Był całkiem inny charakter w Sopocie. Każdy był równo biedny, dzisiaj są szalone różnice.
 

*Praca konkursowa -  Zuzanna Leśniak, Klaudia Węgrzynowska, II Liceum Ogólnokształcące im. Bolesława Chrobrego w Sopocie