Marcin Gerwin
Wiatr zmian we włosach
 
- Postawiłbym na ochronę wolnej przestrzeni zielonej. Na pewno na łąki kwiatowe zamiast gładkich, równo przystrzyżonych trawników miejskich. A z marzeń długofalowych – na miejscu obecnego dworca chętnie postawiłbym coś, co lepiej wkomponowuje się w sopocką architekturę
 
Kiedy tak jedzie na rowerze z rozwianymi włosami do pasa wygląda  malowniczo i hipisowsko. Ale gdy zaczyna mówić o demokracji, obywatelach i ochronie środowiska, brzmi rzeczowo i profesjonalnie. Nic dziwnego - w końcu tą tematyką zajmuje się od dobrych dziesięciu lat. 
W Sopocie mieszka dwadzieścia lat z górką. Tu chodził do liceum, tu zamieszkał na dobre, gdy zaczął studia – politologię na Uniwersytecie Gdańskim – wtedy mieściła się w małym budyneczku, na ul. Wosia Budzisza. Tu wspólnie z Mają Grabkowską, obecnie adiunktem w Katedrze Geografii Społeczno-Ekonomicznej UG rozkręcał Sopocką Inicjatywę Rozwojową – całkowicie oddolną, nieformalną grupę mieszkańców, której głównym celem było wprowadzenie w Sopocie budżetu obywatelskiego.
 
Deliberowanie jest dobre
 
Dziś Marcin Gerwin sam siebie określa jako „specjalistę do spraw zrównoważonego rozwoju” i – jak ostatnio dodaje - „demokracji deliberacyjnej”. - Wcześniej pisałem „do spraw partycypacji”, czyli ogólnie od budżetu obywatelskiego i konsultacji społecznych, ale teraz skupiłem się głównie na panelach obywatelskich, a to coś zupełnie innego niż konsultacje – tłumaczy. – Panel obywatelski to sposób na podejmowanie decyzji dotyczących rozwoju miasta poprzez losowo wyłonioną grupę mieszkańców.
Jak to wygląda w praktyce? 
- Gdybyśmy robili panel w Sopocie, potrzebowalibyśmy co najmniej 50 osób. Spojrzelibyśmy na strukturę demograficzną miasta i odzwierciedliliw składzie panelistów: na przykład w grupie wiekowej 65+ byłoby ich całkiem sporo. Następnie przyjrzelibyśmy się strukturze płci w Sopocie – kobiet pewnie byłoby więcej, wzięlibyśmy też pod uwagę wykształcenie – tu akurat osób z wyższym jest dużo. Uwzględnilibyśmy jeszcze wszystkie dzielnice i w ten sposób stworzylibyśmy miasto w pigułce. Powstałby Sopot w małej skali. 
Sednem panelu jest nie tylko przekrój społeczny grupy, ale przede wszystkim losowy wybór jej członków. - To grupa reprezentatywna, a dzięki losowaniu nie ma w niej osób najbardziej zainteresowanych danym rozwiązaniem. Jest więc w miarę neutralna – podkreśla Marcin. – Kluczową sprawą jest, to, że paneliści traktowani są poważnie. Prezydent miasta zobowiązuje się bowiem do wzięcia pod uwagę ich rekomendacji. Atmosfera tych spotkań jest więc kompletnie inna niż podczas konsultacji, gdzie czasem jest to bardziej przekrzykiwanie się, niż prawdziwa dyskusja. 
 
Przeciwieństwo ulicznej sondy
 
No dobrze, ale trudno żeby wszyscy losowo wybrani ludzie znali się na danym zagadnieniu – krzywię się nieufnie.
Marcin kiwa głową ze zrozumieniem i wyjaśnia: - Największą siła panelu jest udział ekspertów i część edukacyjna. Może ona trwać nawet wiele dni – ważne by przedstawić panelistom różne rozwiązania danego problemu, naświetlić go możliwie szeroko. Na przykład debatując o zazielenieniu placu Przyjaciół Sopotu obejrzeliby projekty kilku pracowni, wysłuchali historyka miasta, urbanisty, dendrologa…
Z tego co dalej mówi Marcin, wynika, że panel to przeciwieństwo sondy ulicznej, kiedy przypadkowo zaczepionych przechodniów pyta się np. o kwestię zakazu palenia w piecach, a oni bez żadnego merytorycznego przygotowania odpowiadają: „Mnie się wydaje, że tak”, a „mnie, że inaczej”. Tu mieszkańcy przychodzą po to, by najpierw dobrze zrozumieć temat, dopiero później świadomie podejmują decyzję. Wtedy demokracja działa naprawdę dobrze. 
I – uwaga! Ważną częścią panelu jest część tzw. deliberacyjna, kiedy się rozmawia – zarówno w małych grupach, jak i na forum. Chodzi o to żeby mieć szansę się wypowiedzieć, ale też by zostać usłyszanym. 
Takie panele przeprowadzono już w Gdańsku i Lublinie, Gerwin był współkoordynatorem. Są też szanse, że włączą się kolejne miasta – zainteresowanie jest m.in. wśród mieszkańców Łodzi i Poznania.
W Gdańsku i Lublinie dyskutowano o poprawie jakości powietrza – co też przydałoby się w Sopocie, bo tu nadal można palić węglem, choć to uzdrowisko. Tymczasem Kraków wyznaczył już termin, od kiedy będzie to zakazane. Do tej pory jest czas by się na to przygotować – mówi Gerwin. 
Pierwszym jednak tematem gdańskiego panelu było zagrożenie powodziowe – debata odbyła się po rekordowej ulewie w lipcu 2016 r., kiedy to w ciągu 14 godzin na metr kwadratowy spadło 160 litrów wody – wg Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej były to największe opady od 65 lat. Ulice przypominały rwące strumienie, dwie osoby zginęły a straty szły w miliony zł.
 
Zbiorniki retencyjne? Niekoniecznie stawy, mogą być też łąki
 
- Po tej powodzi napisałem oficjalnego mejla do prezydenta Pawła Adamowicza. Zaproponowałem panel z udziałem mieszkańców jako sposób na to, by lepiej przygotować Gdańsk na ulewne deszcze – opowiada Marcin. - Prezydent zgodził się już na początku spotkania. Co więcej, przystał też na to, by rekomendacje panelu były dla niego wiążące. Inaczej jaki byłby jego sens? I udało się. Zadowolony był i urząd, i mieszkańcy. 
Jakie były rekomendacje mieszkańców? - Powstał plan reagowania po powodzi, w tym m.in. zapewnienie wsparcia rzeczoznawców do oceny stanu budynków. Do tego stworzenie dużej grupy wolontariuszy do pomocy przy np. roznoszeniu potrzebnych rzeczy, większy zakup pomp – wylicza Gerwin. - No i oczywiście utworzenie dodatkowych zbiorników retencyjnych. Mogą one być mokre jak stawy i suche jak łąki kwietne czy boisko w obniżeniu terenu, czyli tzw. poldery zalewowe. Efektem panelu była też decyzja, że zbiornik retencyjny ma być projektowany przy udziale architekta krajobrazu oraz przyrodnika. Inna propozycja to utworzenie tzw. małej retencji w górnej części Gdańska oraz progów spowalniających spływanie wody przez leśne doliny. To, rzecz jasna, dłuższy proces, niż kupno pomp, ale temat jest kontynuowany. Rok później znów spadł silny deszcz i widać było, że tym razem miasto jest lepiej przygotowane. Panel przyniósł mobilizację dla urzędu miasta. I tak to właśnie działa. 
A mieszkańcy wyszli z naprawdę dużą wiedzą – wśród zaproszonych ekspertów był m.in. hydrolog leśny, czyli ktoś kto zajmuje się tym jak woda spływa w lesie. Bo w zależności od tego jakie w nim rosną gatunki drzew, woda płynie szybciej lub wolniej. Np. po gładkiej korze buka spływa ona szybko, a dąb z korą pełną głębokich szczelin spowalnia jej spływ. 
Tematem panelu może być więc niemal każdy problem, który interesuje mieszkańców, o ile jest ważny i znaczący. W drobnych sprawach zaangażowanie takiej liczby ludzi nie ma sensu. Dla Sopotu tematem debaty mogłaby zatem być kwestia: czy miasto ma się dokładać do budowy tunelu pod Pachołkiem? Jak jeszcze usprawnić ruch rowerowy? Jakie zmiany wprowadzić na placu Przyjaciół Sopotu?
Czy więc Sopot również wprowadzi panel obywatelski? Marcin: - Zaprosiłem prezydenta na moją prezentację o panelach we Wrocławiu. Przyszedł. Zobaczymy co dalej. 
 
Brazylia była pierwsza
 
Sopot ma już doświadczenie w obywatelskich działaniach. To przecież tu – nie bez oporów prezydenta, ale jednak – wprowadzono budżet obywatelski po raz pierwszy w Polsce. Rezolucja rady miasta w tej sprawie została przyjęta 6 maja 2011 r. 
Pierwsza na świecie była jednak Brazylia. To w tamtejszym Porto Alegre, w 1989 r. z inicjatywy mieszkańców wprowadzono pionierski budżet obywatelski. Partycypacyjne rozwiązanie stopniowo podbijało cały kraj, potem pozostałe państwa Ameryki Południowej, w końcu resztę świata. 
- Były oczywiście wątpliwości czy to się uda w Polsce – przypomina Marcin. - Czy mieszkańcy się zaangażują, czy przyjdą głosować. Ale już po pierwszej edycji w 2011 r. było widać, że tak. Co roku w Sopocie głosuje około dziesięciu proc. mieszkańców, zdaje się, że ostatnio nawet piętnaście. To naprawdę nieźle. Dlaczego nie więcej? Może nie jest to postrzegane jako coś równie ważnego, jak np. wybory do Sejmu. Trudno gdybać, trzeba by przeprowadzić badania.
Gerwin, współinicjator BO dziś już się nie angażuje w jego działanie. - Budżet obywatelski został rozkręcony. Wprowadziło go już ponad 200 miast w całej Polsce - mówi. - Teraz pozostała tylko kwestia podnoszenia jego jakości, a przede wszystkim sposobu wyboru projektów, który będzie pozwalał na dokładne zapoznania się z nimi się przed głosowaniem. Mai Grabkowskiej i mi zależało na tym, by budżet pozwalał wpływać na kierunek rozwoju miasta. 
A twój wymarzony Sopot? Na co byś postawił? – pytam.
Marcin zamyśla się, a po chwili mówi: - Na pewno celem powinno być podnoszenie jakości życia. Poprawiłbym jakość powietrza. Ale przede wszystkim zacząłbym od badania potrzeb, od sprawdzenia czego oczekują mieszkańcy, bo miasto to przestrzeń wspólna. 
I dodaje, że ogólnie jest tu nieźle: dużo zieleni, mała skala – w obrębie centrum wszędzie można chodzić na piechotę, przyjemna, secesyjna architektura, dobry program renowacji elewacji, dostępność kultury i kawiarni plus dostęp do morza i lasu. To ogromne atuty Sopotu – że jest tu gdzie pójść na spacer. Poprawiłby drobne rzeczy, np. przydałyby się ułatwienia w poruszaniu się rowerem. 
- Postawiłbym też na ochronę wolnej przestrzeni zielonej. Na pewno na łąki kwiatowe zamiast gładkich, równo przystrzyżonych trawników miejskich. A z marzeń długofalowych – na miejscu obecnego dworca chętnie postawiłbym coś, co lepiej wkomponowuje się w sopocką architekturę. Poparłbym także programy społeczne, edukację demokratyczną w szkołach. Przydałaby się też większa dostępność mieszkań komunalnych na wynajem. 
 
Czy ratować rannego łosia?
 
Poza promowaniem paneli obywatelskich Marcin zajmuje się dziennikarstwem. Pisze do Krytyki Politycznej teksty o demokracji, ekologii i zwierzętach. Ostatnio o klatkach porodowych dla macior – klatka celowo jest tak ciasna, że nieszczęsne zwierzę nie może się w niej obrócić. Przez cztery tygodnie spędza więc życie w jednej pozycji, co ma zapobiec zdeptaniu prosiaków, które ssą matkę przeciskając ryjki pomiędzy prętami klatki. Opisał też azyl dla „emerytowanych” świń hodowlanych – Chrumkowo i Ośrodek Okresowej Rehabilitacji Zwierząt w Jelonkach. W artykule pt. „Czy pomagać łosiowi, który utknął w bagnie?” pyta o wyciąganie z opresji dzikich zwierząt. Nie tylko zranionych w zderzeniu z samochodem, ale i tych, które ugrzęzły w głębokim mokradle, jak to przydarzyło się jednemu z łosi. Przyrodnik Adam Wajrak uważa, że w takich sytuacjach nie należy pomagać, bo to ingerencja w dziką przyrodę. Z kolei Anna Kamińska, prowadząca ośrodek i Dariusz Gzyra, członek Polskiego Towarzystwa Etycznego i aktywista działający na rzecz zwierząt nie mogliby spokojnie przejść obok łosiowego cierpienia. 
Skąd to zainteresowanie przyrodą?
- O, to naturalne – uśmiecha się Marcin. - Działałem w Otwartych Klatkach [organizacja walcząca z okrucieństwem wobec zwierząt hodowlanych, przyp. red.], od lat nie jem mięsa, lubię także obserwować ptaki. Ale wystarczy mi zobaczyć grubodzioba w Sopocie, nie czuję potrzeby jechać na drugi koniec Polski, by oglądać rzadkie gatunki.
Faktycznie – coraz częściej nie trzeba wyprawiać się w leśne ostępy, by spotkać dzikie zwierzęta. One same przychodzą do nas. Synurbizacja, czyli osiedlanie się dzikiej przyrody w miastach postępuje – odbieramy zwierzętom ich naturalne siedliska, przenoszą się więc do siedlisk ludzkich. – W Dolnym Sopocie widuje się np. kuny, nad Morskim Okiem nietoperze. Często można spotkać też dzika czy lisa. No i na terenie dawnej gazowni mamy małe motyle modraszki, gatunek rozsławiony przez kampanię społeczną w Krakowie – mówi aktywista. - Jeśli więc chodzi o kontakt z przyrodą w Sopocie, to jest on zdecydowanie możliwy. 
Tymczasem często tego nie doceniamy. Wycinamy, karczujemy, wyrównujemy w imię tego „żeby było ładnie”. A więc precz z gęstwiną krzewów i dziką, zarośniętą łąką, bo „ładniejsze” są trawniki jak z rolki i drzewka wśród kostki polbruk. A to, że w chaszczach i wśród wysokich traw gniazdują liczne ptaki, żyją owady i gryzonie wydaje się bez znaczenia. 
- Tam, gdzie powstała Ergo Arena kiedyś polowały pustułki  – wspomina Marcin. – Było widać jak zatrzymują się w powietrzu. Ale łąki poszły, zostały trzcinowiska - dobre i to - choć szkoda. Tak samo Błonia. Dziś to jeden wielki trawnik, a było to miejsce z naturalnym odnowieniem drzew, m.in. akacji. Wszystko jednak wycięto w pień i powstało wielkie boisko, tak wielkie, że nie jest nawet w całości wykorzystywane. O tę przyrodę, która sama pojawia się w mieście warto także dbać i zostawić dla niej przestrzeń.