Leon Godlewski z siostrami Misią i Magdalenką, Sopot 1945 r.
Miejsce urodzenia:
Sopot

Rok 1945-1948 w Sopocie

Stopniowe wyzwalanie obszaru Polski okrojonego z terenów kresów i przekazanego nam układami w Jałcie i Poczdamie, sprawiły ogromne ożywienie w społeczeństwie w kraju w każdym zakresie. Działalność ta przejawiała się zarówno w pozytywnym jak i negatywnym sensie. Nie będę zajmował się indywidualnymi działaniami takimi jak zabór pozostawionego mienia lub zwykły rozbój wynikający ze słabości nowych władz. Wspomnieć jednak muszę o działaniach które w czasie od kwietnia 1945 roku do końca 1946 miały wpływ zasadniczy na życie naszej ciężko dotkniętej przez wojnę rodziny. Pozbawieni ojca zamordowanego w 1943 roku w Auschwitz Birkenau i zaginionego na terenie Z.S.R.R. starszego syna , wracaliśmy jako rodzina składająca się z matki /52/ syna /16/ oraz córek /9/ i 5/ lat mających.
Ja z mamą przybyliśmy na rozeznanie powrotu do przedwojennego miejsca zamieszkania ,Sopotu już 6-go kwietnia. Drogę z podwarszawskiego Izabelina do Bydgoszczy przebyliśmy koleją po poszerzonych już torach sowieckim „eszelonem”
Z Bydgoszczy wraz z grupą operacyjną mającą stanowić zalążek władz wojewódzkich i miejskich. W tym czasie siedzibą w/w władz był budynek Ratuszu w Sopocie jako miejsca najmniej uszkodzonego przez działania wojenne zarówno w Sopocie jak i Gdańsku. Prędkość organizacyjna działania władz w powołaniu Zarządu m. Sopotu była niezwykła. Od pierwszych dni po przybyciu Oddział meldunkowy i kwaterunkowy zameldowywał napływających przybyszów i wydawał nakazy kwaterunkowe korzystając jeszcze z nazw ulicy niemieckich.
Nasze przedwojenne mieszkanie przy Am Markt 7/9 było już zajęte przez parę miłych inteligentnych ludzi , którzy wojnę przetrwali na obrzeżach Gdyni. Z rzeczy pozostawionych w 1939 r. zastaliśmy jedynie żyrandol w stołowym pokoju oraz w kuchni lodówkę na lód naturalny.
Naszym planem było znalezienie odpowiedniego domu w którym można by było uruchomić pensjonat kilkupokojowy dla przybywających polaków a z czasem pensjonariuszy. Takim domem została willa przy ul. Rickert str.25 ,króra częściowo uszkodzona przez pocisk artyleryjski pozostawała dotąd niezamieszkana z wyjątkiem pokoju w suterenie gdzie przebywała rodzina uciekinierów niemieckich z Prus wschodnich złożona z 2- starszych pań i jednego starszego mężczyzny. Na willę tę
uzyskaliśmy przydział już 14.kwietnia 1945 r. Z tym momentem zaczęliśmy prace przy oczyszczaniu domu po kwaterujących w nim przed wkroczeniem wojsk sowieckich do Sopotu oddziałów niemieckich które z braku wody i działającej kanalizacji wypełniali wanny ludzkimi odchodami. Do pracy tej zaangażowałem z całą premedytacją zamieszkałego w suterenie Niemca. płacąc mu za to ½ bochenka chleba za dzięń. Następną najistotniejszą sprawą było uzupełnienie wybitych szyb, oszklenia domu.
W okresie pierwszych miesięcy po kwietniu 1945 roku była dwuwładza w m.Sopotu ponieważ istniała Wojenna Komendantura Goroda Zoppota mieszcząca się obecnej ulicy Niepodległości na rogu Podjazd której podległe oddziały wojskowe dokonywały rekwizycji wszelkiego dobra materialnego jako „trofiejnych wieszczej”.Dotyczyło to od urządzeń najcięższych jak ma przykład kotła z Danżiger Milch Zentrale wleczonego przez całe miasto za ciągnikiem aż na bocznicę kolejową po instrumenty muzyczne głównie fortepiany i pianina jak i maszyny do szycia.
Sprzęt ten później często niszczał niewłaściwie przechowywany na dworze w oczekiwaniu na transport do ZSRR.
Taka ekipa nawiedziła we wczesnych dniach maja również nasz dom zamierzając dokonać rekwizycji pianina m-ki Lipczyński oraz maszyny do szycia Singer /która do dziś sprawna znajduje się w mym posiadaniu /
Moja mama , której ojczystym językiem był rosyjski i która ukończyła konserwatorium muzyczne w Tyflisie /Tbilisi/ usiadła do pianina i zaczęła grać i śpiewać rosyjskie piosenki, również twierdząc że jest krawcową co spowodowało całkowitą odmianę sytuacji i prośbę o szycie dla nich „galife” /spodnie bryczesy/
Mama zgodziła się pod warunkiem dostarczenia wzoru oraz zapłaty w postaci bielizny pościelowej lub materiału na nią dla wyposażenia pensjonatu.
Umowa została obustronnie wypełniona ku zadowoleniu stron i przedmioty pozostały w naszym posiadaniu.
Pod koniec maja pensjonat „Gozdawa” został uruchomiony i powieszone na ruinach dworca kolejowego ogłoszenie kierowało zawsze komplet gości /około 18-tu osób/ w 7-miu pokojach skromnie wyposażonych i doprowadzonych do stanu użyteczności
Starania o przydział lokalu oraz pozwolenie na prowadzenie pensjonatu napotykało już wówczas na kolosalne trudności.
W sierpniu 1945 roku spada na naszą rodzinę pierwszy cios ze strony władzy ludowej ! W pensjonacie j/w zatrzymuje się nijaki ob.Wincenty Tyszko, który po obejrzeniu domu ,za plecami mojej matki , posiadając jakoby posiadłość na utraconych ziemia R.P. w Druskiennikach wystarał się w błyskawiczny sposób o przydział naszego domu jako rekompensata utraconego. Przedstawiał się jako nowo mianowany v-ce wojewoda pomorski. Cios ten groził całkowitą ruiną naszej dopiero co uruchamianej podstawy egzystencji.
Mama moja podjęła starania odwoławcze informując jednocześnie Delegaturę Morskiej Izby Kontroli Przy Prezydium Krajowej Rady Narodowej o działaniach mających cechy nielegalności.
Odwołania te zostały uwzględnione , zwłaszcza ,że oświadczenia ob. Tyszko były konfabulacją z znacznej mierze.
Spokój trwał niedługo!
Z Krakowa przyjechała na Wybrzeże grupa plastyków z zamiarem powołania do życia Szkoły Sztuk Pięknych. Podobnie jak ob.,Tyszko zatrzymali się u nas w pensjonacie Gozdawa, zajmując 4-ry pokoje. Grupa składała się z 4-ch par „małżeństw”
Wnuk z żoną ,Stadnicki z żoną , Strzałecki z żoną , oraz Jacek Żuławski /czy z żoną nie pamiętam/. Mama była na początku zadowolona z wynajęcia 4-ch pokoi mniejszej niż zazwyczaj ilości osób. Niedługo lokatorzy zaczęli być mocno kłopotliwi z powodu trybu życia który prawdopodobnie cechował ich w środowisku artystycznym w Krakowie a który przejawiał się w głośnych libacjach zakłócających spokój pozostałym mieszkańcom a zwłaszcza gorszącym małe dziewczynki ,moje siostry.
Zbliżała się jesień. Mama d0okładają ogromnych starań zdobyła możliwość zakupu opału w ilości 6-ciu ton koksu, a nie mając chwilowo gotówki na pełna ilość,
Zaproponowała istniejącemu już wtedy sekretariatowi Szkoły ,mającemu siedzibę
naprzeciwko, zakup ½ tej ilości. Propozycja została przyjęta ale w czasie nieobecności mamy całości skierowana do piwnicy Szkoły. Na protest uzyskała odpowiedź, że niebawem dostanie resztę.
Tu następuje drugi cios
Plastycy zaopatrzeni w specjalne upoważnienia rządowe /podpisane podobno przez Cyrankiewicza który wówczas jeszcze nie był premierem ale znaczącą osobą we władzach i do tego z Krakowa/ doprowadzili do unieważnienia przydziału domu mojej mamie i zajęcia całości dla potrzeb pracowników Szkoły z nakazem opuszczenia przez nas zajmowanych 2-pokoi.
Tym razem wszelkie odwołania nie dały rezultatu, jedynia uzyskaliśmy lokal zastępczy w postaci mocno zrujnowanego mieszkania po stacjonujących do niedawna żołnierzach sowieckich na ul.Wybickiego 44 . /{ Zał. Nr…………}
W taki to haniebny sposób niszczyło się życie wdowy z trojgiem dzieci / w tym najmłodszą uratowaną, adaptowaną córeczką żydówką wyniesioną przez moją siostrę z warszawskiego Getta { Zał. Nr……………}
Opisane wypadki były na tyle głośne , że zainteresowała się nimi stara /w sensie dosłownym i faktycznym/ członkini partii komunistycznej w przedwojennej Polsce , ale o niewzruszonej dotąd stronie etycznej i wprawdzie nie była w stanie odmienić zaszłości, ale była pomocna w znalezieniu zatrudnienia dla mamy,
Zachowujemy w dobrej pamięci osobę Marii Moczydłowskiej i jej ówczesną pomoc. {zał.ńr. ……………}
Pomimo zatrudnienia mojej mamy sytuacja materialna była bardzo trudna
co zmusiło mnie do szukania pracy w wieku 16 lat i braku średniego wykształcenia.
Pracę podjąłem w lecie !946 w Biurze Odbudowy Portów Kierownictwie Robót w Gdyni a następnie w roku 1947 przeniesiono mnie do Gdańskiego Urzędu Morskiego
Gdzie pracowałem do czasu zaaresztowania w czerwcu 1948 r. w ramach będącej wówczas akcji likwidowania b. Członków A.K. i osób z nimi związanych .
Moja mama pomimo doznanych od władz szkód i ciosów nie zaniechała działania społecznikowskiego wiążąc się działalnością w Związku byłych więźniów politycznych i Wdów i Sierot . Dzięki jej działalności kilkoro wdów autochtonek które poniosły straty przez hitlerowców w czasie wojny uzyskały renty bądź możliwość zatrudnienia w zorganizowanych prze nią warsztatach tkackich wykonujących kilimy artystyczne. Część z tych kilimów było również eksponowane w paradnej części Grand Hotelu W Sopocie.
Ostatnim ciosem zadanym prze władzę ludową naszej rodzinie był nakaz wydany mojej mamie wysiedlenia ze strefy nadgranicznej .
Dom przy ul.Wybickiego 44 46 był początkowo przydzielony pracownikom Szkoły Sztuk Plastycznych. W wyniku czego oprócz nas ,którzy dostali przydział jako zastępcze, w domu tym zamieszkali prof.Pawel Gajewski /jedyny mianowany prof. W tym gronie/ oraz adiunkt Smolana z żona. Po śmierci prof.Gajewskiego
W mieszkaniu tym na parterze, przylegającym do naszego zamieszkał mjr.Margules dowódca Wojsk Ochrony Pogranicza / żyd jak wielu wojskowych dowódców w tym czasie ./ Ponieważ w/w nakaz wysiedlenia zbiegł się z zamieszkanie w/w majora, matka moja posądzała go o chęć powiększenia swego mieszkania naszym kosztem.
Do wysiedlenia jednak nie doszło ponieważ ja byłem już wówczas dorosłym i taki zabieg wymagałby danie mi mieszkania zastępczego.
Moja mama była mieszkanką Sopotu do swej śmierci w roku 1967 r na skutek mojego wniosku do Instytutu Yad Vashem po 6-cio letnim oczekiwaniu na rozpatrzenie ,została uznana za Sprawiedliwą wśród Narodów Świata w roku 2012