ks. Marcin Hintz

Nasza droga do Sopotu

Urodzony w Warszawie Otton Hintz był ewangelickim księdzem w mazurskich parafiach. Jego wnuk Marcin Hintz, również warszawiak z urodzenia i wykształcenia też zostawił rodzinne strony. Od dziesięciu lat jest proboszczem

Parafii Ewangelicko-Augsburskiej Gdańsk-Gdynia-Sopot (z siedzibą w Sopocie). Jest przy tym ewangelickim biskupem diecezji pomorsko-wielkopolskiej.

 

Tekst: Aleksandra Kozłowska


Spotykamy się w zabytkowym budynku plebanii przy ul. Kościuszki 51. Ksiądz Marcin częstuje kawą i wspomina swoje pierwsze dni w sopockiej parafii.

- To było pod koniec 2010 roku. Panowała bardzo mroźna zima, taka, jakich dziś brakuje. Obejmowanie parafii i nasze rodzinne przenosiny do Sopotu odbywały się stopniowo, musiałem najpierw pozamykać sprawy w mojej poprzedniej parafii, w Częstochowie. Biskupem zostałem w lutym 2011 r., i było to o tyle pamiętne wydarzenie, że jeden z moich kolegów biskupów zażartował, że chodził po morzu. Bo rzeczywiście zatoka zamarzła wtedy na półtora kilometra w głąb - śmieje się.

A po chwili wyjaśnia:

- W kościele ewangelicko-augsburskim proboszcza wybiera zgromadzenie parafialne, czyli ogół dorosłych parafian. Głosują osoby, które opłaciły składkę kościelną (1 procent od dochodu) za ubiegły rok. To znak współodpowiedzialności parafian za funkcjonowanie parafii. W naszej tradycji

bardzo podkreślamy, że kościół stanowią i wierni, i duchowni. Nie jest tak, że mamy jakąś ontologiczną różnicę między duchowieństwem, a świeckimi. Duchowny jest sługą Słowa Bożego i sakramentów, ale służy w konkretnej lokalnej społeczności. Kiedy więc w 2010 roku został ogłoszony wakans na stanowisko proboszcza parafii ewangelicko-augsburskiej Gdańsk-Gdynia-Sopot, członkowie sopockiej wspólnoty zaproponowali, żebym kandydował na to stanowisko. Parafia nie była mi nieznana. W 2009 roku byłem tutaj wraz z żoną Iwoną, gdy zaproszono mnie z wykładem na Forum Inteligencji Ewangelickiej, potem z kolejnym odczytem. Środowisko naukowe parafii interesowało się mną jako osobą zajmującą się etyką ewangelicką.

Zaznacza przy tym: - Dla mnie obraz sopockiej parafii zawsze był obrazem parafii trójmiejskiej. Owszem, siedziba jest w Sopocie, tu w nadmorskim parku znajduje się kościół Zbawiciela i plebania przy Kościuszki, ale, gdy myślę o naszej parafii, mam przed oczami całe Trójmiasto. I teraz, po dziesięciu latach mieszkania tutaj czuję bardzo silny związek Gdańska z Sopotem, więź Gdyni z pozostałą częścią metropolii nie wydaje mi się już tak silna. Gdynia żyje swoim życiem, rywalizuje z Gdańskiem, czego dowodem był choćby pomysł z portem lotniczym; dziwny i niezrozumiały dla mnie. Z perspektywy myślenia ekologicznego bardzo mnie martwi brak spójnej polityki komunikacyjnej Trójmiasta. Te wspólne strategie znam z Holandii i Niemiec z lat 70. i 80., a w latach 90., gdy byłem na stypendium doktoranckim w Bonn, była to już oczywistość, że miasta, które leżą obok siebie mają wspólne bilety, wspólną politykę komunikacyjną. Tutaj tego brakuje - zauważa ksiądz.

A jednocześnie przyznaje, że cieszy się, że jest PKM-ka, choć jego zdaniem powinna zostać zelektryfikowana. No i powinna znacznie częściej kursować.

 

Tylko rodziny brakuje

 

Urodził się 21 maja 1968 roku w Warszawie. Jego rodzina od czterech pokoleń związana jest z tym miastem. Tak, jak wspomniany już Otton Hintz, dziadek Marcina, który na stan duchowny zdecydował się po II wojnie, gdy miał pięćdziesiąt lat. Został skierowany na Mazury. Pracował w Orzyszu, Piszu, na koniec w Ukcie. - Mój tata Krzysztof  dorastał więc na Mazurach, na studia wyjechał do Warszawy wracając w ten sposób do rodzinnych korzeni - mówi ksiądz Marcin, który też skończył studia w stolicy: teologię ewangelicką w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej oraz filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Stypendium doktoranckie odbył już na Uniwersytecie w Bonn.

Wybrzeże znał z dzieciństwa. - Zimą przyjeżdżałem z tatą do Władysławowa. Potem jako harcerz byłem na obozie na Kaszubach, a przy okazji i w Sopocie.

Dzielny harcerz nie mógł jednak przewidzieć, że trzydzieści lat później słynny nadbałtycki kurort stanie się jego miejscem na ziemi.

- Bo tak rzeczywiście jest. Zakorzeniliśmy się tu - nie ukrywa ksiądz Marcin. - Większość życia mojej córki - miała cztery lata, gdy się przeprowadziliśmy - wiąże się z Sopotem. Julia bez wątpienia jest sopocianką. Tu chodzi do szkoły; w tym roku [rozmawiamy w lutym 2020] wybiera szkołę średnią. Mogę się pochwalić, że niedawno została laureatką konkursu kuratoryjnego z języka angielskiego. Ale myślę, że to również nasze miejsce - moje i mojej żony, Iwony. Wrośliśmy w to miasto, mamy tu przyjaciół. Tylko bardzo brakuje nam rodziny. To zresztą problem wszystkich rodzin pastorskich, które nie mieszkają w miejscu swego pochodzenia. Za rodziną tęsknimy przede wszystkim w święta. Oczywiście, mogą do nas przyjechać, ale moja mama mieszka w Warszawie (ojciec już nie żyje), rodzina mojej żony w Ustroniu, moja siostra z rodziną we Wrocławiu, a siostra żony za granicą. Trudno jest się nam wszystkim zebrać. Nie ma więc niestety wspólnych niedzielnych obiadów, czy gromadnego świętowania urodzin.

Ale na tym polega nasza służba - zaznacza ksiądz. - Uważam, że nie powinno się pracować w parafii, w której się wyrosło. Bo zawsze będą nas tam pamiętać jako małego chłopca, potem chłopaka. Droga, podczas której poznajemy wiele parafii buduje niezbędne w naszej pracy doświadczenie, pozwala poznać różne mentalności - inna jest mentalność wielkomiejska, inna w parafiach wiejskich czy małomiasteczkowych. Jestem głęboko przekonany, że każdy duchowny powinien tego doświadczyć, a potem odnaleźć parafię, gdzie chciałby dojść do emerytury - w moim przypadku jest to parafia sopocka.

 

Częstochowska diaspora

 

Zdążył doświadczyć życia w małych parafiach.

- Po studiach, w drugiej połowie lat 90. zostałem skierowany do pracy w parafii w Żyrardowie. Następnie przez krótki czas byłem kapelanem ewangelickim Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych MSWiA. Gdy w związku z polską akcesją do NATO jednostki te rozwiązano, zostałem proboszczem parafii w Częstochowie. Mieszkaliśmy tam przez dziesięć lat, tam też urodziła się nasza córka, Julka.

Częstochowska parafia jest bardzo mała, diasporalna. Liczy ledwo 150 osób, z czego część mieszka w okolicznych mniejszych miejscowościach.

- Ilość działań duszpasterskich była tam więc mocno ograniczona, nie udało się np. utworzyć chóru parafialnego. Po prostu brakowało chętnych. Ale dzięki temu, że parafia była tak skromna, mogłem prowadzić rozbudowaną działalność naukową. To właśnie wtedy obroniłem doktorat - poświęcony był wolności sumienia w Polsce po 1989 roku z punktu widzenia teologii ewangelickiej. Ciekawiło mnie, na ile kształtowanie się nowej polskiej rzeczywistości społeczno-gospodarczej było faktycznie realizacją  wolności sumienia, a na ile jednak mniejszości religijne, zwłaszcza ewangelicka doświadczały ograniczeń tej wolności.

Z kolei tematem pracy habilitacyjnej księdza Hintza były relacje między etyką, a kościołem, zabieranie głosu przez kościół ewangelicki w przestrzeni publicznej.

- Następnym polem moich zainteresowań była bioetyka ewangelicka. Pisałem o tym jak nasz kościół w różnych krajach odnosił do biologii, procedury in vitro czy transplantacji organów. W tych kwestiach na forum Synodu kościół luterański w Polsce wypowiedział się z aprobatą. Przy tylko jednym głosie wstrzymującym uznano, że zabieg in vitro, pod pewnymi warunkami, jest formułą wspierającą rodzinę, powinien zatem być wspierany przez kościół. Osobom podejmującym się tej metody należy się duszpasterska opieka kościoła.

 

Nie było im łatwo

 

Na stronie reformacja-pomorze.pl czytam: „Sopot stał się samodzielną parafią w 1890 roku, a pierwszym jej proboszczem był ks. Conrad. Wcześniej, przez dwadzieścia lat sopocka Kaplica Pokoju była filiałem Parafii w Małym Kacku. W 1899 roku dzięki wsparciu finansowemu cesarzowej Augusty Wiktorii wybudowano kościół w centrum miasta przy ul. Morskiej (obecnie kościół św. Jerzego, przy ul. Boh. Monte Cassino). W 1901 roku, kiedy to Sopot uzyskał prawa miejskie, nowym proboszczem sopockiej parafii wybrany został ks. Otto Bowien - wielki duszpasterz i krzewiciel oświaty. Jako, że w latach 20. XX wieku parafia liczyła ponad jedenaście tysięcy wiernych, w miejscu niewielkiej Kaplicy Pokoju wybudowano służący wiernym do dzisiaj kościół oraz zatrudniono drugiego proboszcza, którym został ks. Hugo Weisse”.

Dzisiejsza sopocka parafia liczy około pięciuset osób. - Tych, które pamiętają czasy przedwojenne, które mieszkały na terenie Wolnego Miasta Gdańska czy Sopotu można policzyć na palcach. Po wojnie trochę ich pozostało, dziś jednak większość z nich jest już w Wieczności. Niektórym było bardzo ciężko.  Stereotypy narodowe czy wyznaniowe były bardzo niesprawiedliwe dla ewangelików. Najtrudniejszy czas to lata 50. i 60. Wielu z nas nie przyznawało się wtedy do swojej tożsamości, żyło w ukryciu. Dopiero lata 80. i 90. były czasem otwarcia się i powrotu. Kościół jednak działał przez cały powojenny czas, parafia funkcjonowała, miała wiele filiałów (oddziałów). Parafian było więcej niż dzisiaj - opowiada proboszcz. - Główną osią parafii były osoby, które przybyły po II wojnie do Gdyni, Gdańska i Sopotu ze Śląska Cieszyńskiego, z górnego Śląska i z Warszawy. Tak, bardzo dużo ewangelików warszawskich tutaj trafiło.

Dziś nabożeństwa odbywają się w pięknie położonym kościele Zbawiciela.

- Kościół pochodzi z 1919 r. Budowa zaczęła wcześniej, ale I wojna przerwała prace - opowiada ksiądz Hintz. - Pierwotny, parafialny kościół (dziś św. Jerzego) został ewangelikom po II wojnie odebrany.

W przeciwieństwie do malutkiej parafii częstochowskiej, życie parafialne tu kwitnie.

- Odbywają się lekcje religii od klasy pierwszej szkoły podstawowej po ostatnią klasę szkół średnich. W każdą niedzielę odprawiane są nabożeństwa, równolegle działa szkółka niedzielna, czyli nabożeństwa dla dzieci. Mamy również spotkania młodzieżowe, godzinę biblijną, a także cotygodniowe próby naszego chóru „Gloria Dei” - obecność śpiewu jest bardzo silna w kościele ewangelickim - mówi proboszcz. - Poza tym regularnie odbywają się spotkania koła pań oraz seniorów.

 

Obecni w mieście

 

Gdy pytam w jaki sposób ewangelicy są widoczni w Sopocie, proboszcz z ożywieniem wylicza różne formy działalności swej parafii:

- Staramy się organizować jak najwięcej wystaw artystycznych. Ekspozycje odbywają się w Sali Debory - od marca do maja 2020 będzie można tam oglądać prezentację fotografii Anny Jakubowskiej pt. „Rdza”, w bibliotece „Etos” - obecnie trwa tam wystawa poświęcona jednemu z najważniejszych teologów ewangelickich, Dietrichowi Bonhoefferowi. Bonhoeffer był przeciwnikiem faszyzmu, został zamordowany w kwietniu 1945 roku. To postać, która była ogromną inspiracją dla polskiej opozycji lat 70., miłośnikiem myśli Bonhoeffera był m.in. Tadeusz Mazowiecki.

W kościele Zbawiciela, na trzeciej emporze jest także stała ekspozycja opowiadająca o historii tutejszej parafii. Poza tym odbywają się otwarte dla wszystkich wykłady oraz koncerty, m.in. w ramach festiwalu „Kalejdoskop Form Muzycznych” im. Marii Fołtyn oraz festiwalu chóralnego „Mundus Cantat”. Latem, kiedy kościół jest czynny codziennie, można w nim posłuchać  

koncertów z cyklu „Ewangelickie Poranki Muzyczne”. Świątynia otwarta jest także w maju, podczas Europejskiej Nocy Muzeów.

Protestanci od początku, od Marcina Lutra i jego współpracownika Filipa Melanchtona stawiali na rozwój nauki i edukację. Wśród pomorskich uczonych nie brakowało zatem ewangelików, wystarczy choćby wspomnieć Jana Heweliusza, Artura Schopenhauera czy Krzysztofa Mrongowiusza.

- Po wojnie II wojnie do Trójmiasta przybyło wielu ewangelików z innych ośrodków - mówi ksiądz Hintz. - Do dziś wielu z nas pracuje w szkołach wyższych. Owocem oddziaływania tej naukowej społeczności było stworzenie w 2007 r. „Gdańskiego Rocznika Ewangelickiego”, czasopisma, które tworzą naukowcy różnych dyscyplin, głównie humanistyki, choć jest w tym gronie także znany fizyk Bogumił Linde, spadkobierca słynnego rodu Linde. W 2019 roku wspólnie napisaliśmy do Rocznika artykuł o rozumieniu dźwięku w perspektywie teologicznej i fizycznej.

 

Żarówki? Tylko energooszczędne

 

Biskupowi bliska jest też ekologia. - To dla mnie bardzo ważny temat. Rok 2019 w kościele ewangelickim był obchodzony jako rok troski o stworzenie. Jestem przewodniczącym komisji do spraw teologicznych i pastoralnych w Synodzie Kościoła, staramy się rzeczywiście budować świadomość ekologiczną w przestrzeni kościoła, pokazywać, że naszymi działaniami można coś dla środowiska zrobić. Jakie to działania? Chociażby segregacja śmieci, którą uprawiamy od lat, oszczędność energii elektrycznej - żarówki mamy energooszczędne, a jak tylko kończą się spotkania, kaloryfery są zakręcane. Planowaliśmy w diecezji zająć się fotowoltaiką. Jeśli chodzi o gospodarstwa domowe jest to proste, ale podmioty prawne mają trudniej, zwłaszcza, gdy - tak jak my - posiadają obiekty zabytkowe, na których przepisy nie pozwalają umieszczać paneli słonecznych. Wszędzie dokąd się da, jeżdżę pociągiem, samochodem tylko wtedy, gdy nie ma innej możliwości. Telefon komórkowy wymieniam dopiero wtedy, gdy nie nadaje się już do użytku, tak samo komputer.

 

Wyzwania

 

Zbliża się Dzień Kobiet, pytam więc o ich rolę w sopockiej parafii.

- W większości kościołów ewangelickich w Europie kobiety są ordynowane na duchownych - odpowiada proboszcz. - W szwedzkim kościele mamy wiele biskupek, również w partnerskim dla naszego kościoła północnych Niemiec.  Biskupem Hamburga także jest kobieta. Ale Polska jest krajem konserwatywnym i odbija się to również na społeczności ewangelickiej. Tu kobiety mogą się spełniać tylko w posłudze diakonatu, nie mogą być biskupkami. Sam jestem absolutnym zwolennikiem równości kobiety i mężczyzny we wszystkich obszarach życia, także kościelnego. Niestety, nasze prawo wymaga, by tego rodzaju decyzje były podejmowane większością dwóch trzecich Synodu kościoła. Trzeba przy tym szanować tych, którzy jeszcze nie są gotowi na taką zmianę.

I dodaje: - Jako profesor uczelni kształcącej teologów widzę, że w tej chwili nie mamy zbyt wielu kandydatów na studia teologiczne. A więc i studiujących kobiet jest niewiele A jeszcze dwadzieścia-trzydzieści lat temu było inaczej. Obecnie wiele osób widząc trudy i wyzwania stojące przed duchownymi wybiera inny zawód. Po skończeniu studiów jest praktyka, w jednej-dwóch parafiach, potem wikariat - zwykle w dwóch parafiach i dopiero potem obejmuje się samodzielne stanowisko. Gotowość do przeprowadzek jest zatem niezbędna,  a nie każdy ją w sobie ma. To wielkie obciążenie także dla całej pastorskiej rodziny. Na pewno wyzwaniem jest również coraz większa liczba zadań nakładanych na duchownych. Duchowny jest nie tylko kaznodzieją, katechetą, liturgiem, ale w coraz większym stopniu odpowiada też za administrację parafialną. Nie bez powodu zatem studenci teologii mówią, że duchowny nie ma weekendów.

Urlop? Oczywiście, że przysługuje. My zimą zwykle wyjeżdżamy na narty, latem do ciepłych krajów i na zwiedzanie. Chodzimy też po górach, naszym ulubionym miejscem są słowackie Tatry. W wolnych chwilach rodzinnie lubimy też wypady do kaszubskich lasów.