Krystyna Łubieńska – biogram

Krystyna Łubieńska – urodzona 3 sierpnia 1932 roku w Warszawie. W 1956 roku ukończyła Wydział Aktorstwa Studium Teatralnego we Wrocławiu. W latach 1958–1963, 1964–1970 i od roku 1971 pracuje w Teatrze Wybrzeże. Na gdańskiej scenie zadebiutowała 1 października 1958 rolą Heleny w sztuce Nie będzie wojny trojańskiej Jeana Giraudoux w reżyserii Bohdana Korzeniewskiego. Grała rolę Ofelii w Hamlecie w inscenizacji Andrzeja Wajdy (premiera 13 sierpnia 1960). Występowała także m.in. w sztukach Shakespeare’a, Ionesco, Gombrowicza i Mrożka. Odtwórczyni głównej roli kobiecej w filmie Janusza Nasfetera Mój stary (1962). Wystąpiła m.in. w filmie Mewy (1986) w reżyserii Jerzego Passendorfera oraz w realizowanym w Sopocie serialu Pełną parą (2005) w reżyserii Leszka Wosiewicza. Uhonorowana m.in. medalem „Za Zasługi dla Miasta Sopotu” oraz tytułem „Najmilszej Sopocianki”.

 

Transkrypcja relacji Krystyny Łubieńskiej – wybór

 

Początki drogi aktorskiej

 

Majątek moich dziadków był na Litwie, w Aleksandrowie. Obok był Iłgów, majątek Młynarskich. Wojtka dziadek stryjeczny, Emil Młynarski, przyjaźnił się z moim dziadkiem stryjecznym, Julianem Glińskim. No i kiedy Litwa odzyskała niepodległość, mój dziadek i Emil postanowili – nie chcieli być Litwinami, bo trzeba było coś podpisać. To były lata dwudzieste, jakoś tak. No i mój dziadek rodzony spłacił dziadka Juliana i razem z Emilem Młynarskim wylądowali w Warszawie. I ze względu na to, że się przyjaźnili, a Emil został dyrektorem Teatru Wielkiego, (…) mój dziadek miał lożę. Jak przyjaciel, trudno, żeby było inaczej. I kiedy moja mama została zaproszona pierwszy raz w życiu do Warszawy, miała wtedy jakoś szesnaście czy siedemnaście lat, to gdy usiadła w tej loży i zobaczyła Przybyłko-Potocką, zobaczyła Węgrzyna, Osterwę… (…), to postanowiła, że jak wyjdzie za mąż i będzie miała córkę, to córka będzie aktorką. No i tak się stało.

 (…) Nigdy nie chciałam być aktorką jako młoda. Przecież chciałam skończyć Akademię Sztuk Pięknych. Wnętrza. (…) Kiedy zdałam pierwszy egzamin do Akademii Sztuk Pięknych, mama powiedziała:

 – Ja Ciebie proszę, błagam Cię, proszę, idź na ten egzamin do tego studia aktorskiego. Mówię: – Mamo, ja nie chcę być aktorką, no po prostu nie chcę. Mam zupełnie inną wizję, chcę być architektem wnętrz. No ale że kochałam moją mamę nieprzytomnie, a już tak mi mówiła, mówiła i mówiła, to poszłam. A wyglądałam tak: w granatowej spódniczce, takiej plisowanej, w białej bluzeczce, nieumalowana. A te wszystkie moje koleżanki takie... już aktorki. I Bardini, z którym potem tak w serdecznościach byłam, (…) pyta mnie:

– Moje dziecko, a dlaczego ty chcesz być aktorką? Każdego o to pytał. Mówię:

– Bo kazała mi mama. I oni pospadali ze śmiechu z krzesełek. Pamiętam, jak Świderski tak się huśtał. I zaczęli tak się śmiać. Natanson, od którego potem piękne recenzje zresztą zbierałam. Byłam przekonana, że w ogóle mam to z głowy. Patrzę – jestem przyjęta. Dlaczego? Bo taka byłam prawdziwa, nic nie udawałam, mówiłam, co czułam. I chyba to jest najważniejsza sprawa w aktorstwie. Prawda. Osobowość i prawda.

 

Sopot

 

Urodziłam się w Warszawie, ale po raz drugi urodziłam się w Sopocie. Naprawdę (…). Bo to jest tak – genius loci. Jak można porównać na przykład Warszawę? Tego w ogóle nie można porównać z Sopotem. Nie mówiąc o tym, że jest tu wielu ciekawych ludzi, artystów, no i przyjaciół. I właściwie od samego początku, gdy zdecydowałam się właśnie na Sopot. To też jest taka mała historia. Dlaczego? Dlatego, że (…) zostałam zaproszona przez wielkiego Zygmunta Hübnera, wtedy jeszcze bardzo młodego dyrektora i reżysera, miał wtedy 27 lat. Zobaczył mnie w dyplomowych przedstawieniach we Wrocławiu, bo tam kończyłam studia aktorskie, i zaproponował mi, żebym przyjechała do Trójmiasta. Miałam jeszcze możliwość jechać do Katowic –  zaproponował mi to pan Jarocki, też wielki reżyser. I do Szczecina – pan Godlewski. (…) No i rzeczywiście, kiedy tu przyjechałam i zobaczyłam, jak tu jest pięknie, to oczywiście powiedziałam, że tu będę. Dlaczego tak szczegółowo o tym mówię? Dlatego, że wtedy to był 1958 rok,(…) dawano nam mieszkania, młodym aktorom. (…) Ja dostałam takie piękne mieszkanie w Gdyni, sama je sobie wybrałam zresztą. W takim czteropiętrowym domu (…). To było w samym centrum Gdyni. Uwielbiałam moją mamę i zaprosiłam ją, bo mama była we Wrocławiu razem z moim bratem. Ale postanowiłam ją stamtąd zabrać. Mama przyjechała i powiedziała tak:

 – Wiesz, co Ci powiem? Dla mnie zieleń jest najważniejsza. Czy Ty byś nie mogła...? Bo zobaczyła ten Sopot. (…) Więc chodziła po tym Sopocie, chodziła i mówi:

– Słuchaj, a może Ty byś zamieniła mieszkanie na inne, gdzieś w Sopocie, bo tu jest tak pięknie. Tu jest tak zielono. I tak się zaczęło moje życie w Sopocie. Dlaczego? Proszę sobie wyobrazić, że miałam 98 zgłoszeń. Bo wszyscy chcieli mieć mieszkanie w bloku. To coś nieprawdopodobnego, 98 zgłoszeń. Nie chce się wierzyć. No i szukałam, szukałam. Te domki były przecież już czasem, że tak powiem, nadwyrężone. I znalazłam ten mój dom, który był jedną wielką ruiną. Wszyscy koledzy i koleżanki mówili mi:

– Ty chyba zwariowałaś! Podchodzisz do kranu, otwierasz, masz gorącą wodę, masz w kaloryferach ciepło, a tam… przecież będziesz szuflowała węgiel. No, ty chyba zwariowałaś. A ja myślę sobie „ale tu jest tak pięknie, że będę szuflowała węgiel, ale będę miała to” (…). Kocham to miejsce i uważam, że nie ma piękniejszego na Ziemi.

(…)

Jestem tak szczęśliwa, że mieszkam w Sopocie. Mimo że, jak powiedziałam na samym początku, było to dosyć trudne. Ten dom był tak zniszczony, ale byłam wtedy młoda, toteż inaczej do tego wszystkiego podchodziłam. Miałam takiego pana, który szuflował węgiel, bo nie było przecież gazu. Tutaj nie było żadnego sklepu, a przecież nie miałam samochodu. Dopiero po jakimś czasie mi się udało dostać w nagrodę talon na małego Fiata. Ha, byłam taka szczęśliwa, bo przecież to było wyróżnienie. W Górnym Sopocie nie było nic, bo nie było i tych bloków. Więc dla tych paru domów, może nie rozpadających się, ale w każdym razie w nienajlepszym stanie, nikt niczego nie proponował.

(…)

Mieszkam w tym cudownym miejscu, to jest coś nieprawdopodobnego. Wydaje mi się, że tu jest najpiękniejsza przyroda. (…) Jest las, jest morze, jest zatoka, no ale właściwie morze. Hel na wyciągnięcie ręki, jeziora na wyciągnięcie ręki. Te jeziora są takie cudowne, jeżeli na morzu jest sztorm, to zawsze można pojechać nad jezioro. A ja jestem związana z przyrodą, tak mnie mama uczyła, że jesteśmy jej cząstką. I tak to tkwi we mnie, że jestem cząstką przyrody.

(…)

 

Teatr w Sopocie

 

Od razu dostałam piękną rolę, w Wojny trojańskiej nie będzie, rolę Pięknej Heleny. I za chwilę Cybulski i Kobiela reżyserowali tutaj Broszkiewicza, Jonasz i Błazen, no i to poszło – rola za rolą. Widoczne się podobałam, skoro tyle się nagrałam wielkich ról. Mogę powiedzieć, że sporo ich było. Nawet się dziwiłam dlaczego, dlaczego tak mnie… bo nigdy o nic nie prosiłam.

(…)

Jako młodziutka aktorka zarabiałam niewiele, ale byłam szczęśliwa. Pamiętam te spotkania na plaży, z kolegami, był tam Zbyszek Cybulski, Kobiela, wszyscy. Maklak, to znaczy Maklakiewicz – cała ta aktorska brać. Spotykaliśmy się na plaży, pływaliśmy razem. Było wspaniale. Kalina Jędrusik przecież i cała ta młodzież teatralna, wtedy młodzież. To było nasze miejsce. W tej chwili to się zmieniło. Trochę mi to przypomina zachodnie brzegi Włoch i Francji, ale uważam, że Cannes może się schować. Byłam w Cannes i doszłam do wniosku, że te wielkie hotele... U nas też jest Sheraton, ale to gdzieś się wpisuje jeszcze w przestrzeń Sopotu. Za chwilę jest ten las, za chwilę te wielkie plaże, których może nam pozazdrościć cała Europa.

(…)

Wszyscy żeśmy się spotykali w Spatifie. Ja dosyć krótko, bo nie piję. Jak już mówiłam, mama mnie tego nauczyła. Ani nie palę, ani nie piję – co to za aktorka? No i siedzieliśmy w Spatifie, zawsze po spektaklu wszyscy szli. Jak Zosia Czerwieńska mówiła – „na jedną małpę”. Nie wiem, co to znaczy, ale tak się mówiło. Na pewno byliśmy bardzo zżyci. Teraz to się tak trochę rozpadło, ale tak jest we wszystkich środowiskach. Jest komórka i to wystarczy. A wtedy po prostu mieliśmy sobie masę do powiedzenia. Nie mówiąc już o tym, że się obgadywało spektakl, jak poszedł. Publiczności było zawsze pełno. Nie przypominam sobie, żeby była jakaś niezapełniona sala. Ludzie lubili teatr. (…) Jeszcze wrócę do tej tradycji takiej właśnie wspólnoty. To było bardzo piękne. I tak żałuję, że to się rozpadło.

(…)

Miałam to szczęście, że miałam wspaniałych partnerów, moim partnerem był nawet właśnie Hübner i wielu innych wspaniałych kolegów. I Kobiela, bo przecież grałam u Hübnera w Kaliguli Roztworowskiego (…). Hübner wyreżyserował to z Kobielą w roli głównej, a ja grałam Cezonię. No więc i miałam za partnera Kobielę, Cybulskiego i Maklakiewicza, i Hübnera – wspaniałych, rzeczywiście mogę się pochwalić. A potem i Bistę, i Bakę, wszystkich. Miałam wspaniałych kolegów, partnerów, z którymi się świetnie czułam na scenie. Ale publiczność, tutejsza publiczność, czyli sopocka, była zawsze bardzo gorąca i wspaniała.

(…)

Jeżeli tu była premiera, to przyjeżdżali i z Gdyni, i z Gdańska. Teatr był uważany za najlepszy nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Byliśmy znani. (…) Mówiło się o polskim teatrze w Europie. Wobec tego przyjeżdżali tu różni ludzie. I przyjeżdżali właśnie i z Gdańska, i z Gdyni na premiery, które się odbywały w Sopocie. Byliśmy przyjmowani ogromnie, z wielkim entuzjazmem, aplauzem, wielkimi brawami. (…) Często było „standing ovation”, zawsze były wielkie, wielkie brawa i oklaski po każdej premierze. Właśnie nie było nieudanych premier.

 

Praca ze Zbyszkiem Cybulskim

 

Mam taki cały artykuł, właśnie cały wywiad jest ze mną w książce pani Pryzwan, gdzie mówię o Zbyszku. Bo się z nim przyjaźniłam, bo był mi bardzo bliski. On zresztą wszędzie się spóźniał (…) to było z nim związane, to spóźnianie. No a poza tym grałam z nim. On również reżyserował, a oprócz tego grałam z nim w kabarecie pana Jana Goska. To był pan radiowiec, który skonstruował taki, wspaniały zresztą, kabaret. (…) A ja ze Zbyszkiem miałam taką scenę, świetną zresztą uważam – on i ona, na ławce, w parku. I Zbyszek się zawsze spóźniał. Jeden z moich kolegów mówi:

 – Jak Ty możesz na to pozwolić, przecież on zmienia cały czas wszystko… tutaj po lewej stronie wchodzi zawsze, a teraz wchodzi po prawej. Jak Ty możesz pozwolić na to, żeby grać z człowiekiem, który w ogóle codziennie jest inny na scenie?

Mówię:

 – Mnie to zupełnie nie przeszkadza, bo on jest takim wspaniałym aktorem, że mnie to akurat nie przeszkadza.

 – No wiesz co! Przecież to jest wbrew zasadom szkoły teatralnej!

Mówię: – No wiesz, ale mnie to wystarcza, że to jest Zbyszek Cybulski, wielki aktor. No i koniec. Tak że (…) raz wychodził z lewej strony, a raz siadał po prawej stronie, a nie po lewej. Nic mi to nie przeszkadzało, lubiłam z nim grać. Była też taka sztuka Caillaveta i Flersa Król, którą on reżyserował z Kobielą. Też grałam w tej sztuce. Cybulski był wtedy jeszcze bardzo młodym człowiekiem i przecież nie skończył żadnej reżyserii, a te jego sztuki były wspaniale wyreżyserowane przez nich. Najlepszy dowód, że właściwie Jonasz i Błazen stał się taką sztuką kultową, która na pewno przeszła do historii teatru nie tylko w Sopocie, ale w całej Polsce.

(…)