HELENA KIDOŃ (1928-2020)

Helena Kidoń (z domu Delies), jak wielu sopocian, przyjechała do miasta krótko po zakończeniu II wojny światowej. Zamieszkała wraz z mężem, Jerzym, w przedwojennej kamienicy przy ul. Bohaterów Monte Cassino 50 (wówczas ul. Rokossowskiego). Z przydziału dostali dwa pokoje - jeden z oknami wychodzącymi na słynny Monciak, z widokiem na kino Polonia, teatr i empik, drugi z oknami od podwórza. W pozostałych trzech pokojach zamieszkali inni lokatorzy, których los rzucił do Sopotu z odległych miejsc na mapie. Helena Kidoń urodziła się w Chełmnie nad Wisłą w rodzinie skromnych rzemieślników - jej ojciec, dziadek i wujkowie byli brukarzami. W czasie II wojny światowej straciła oboje rodziców i jako najstarsza w rodzinie opiekowała się dwójką młodszego rodzeństwa. W 1945 roku, gdy skończyła 17 lat wyjechała do Łeby, gdzie pracowała jako kelnerka w barze na dworcu. To tam poznała swojego męża (pochodzącego ze Skarżyska Kamiennej), który służył jeszcze jako nawigator w marynarce wojennej. Po kilku miesiącach pobrali się i już jako młode małżeństwo zaczęli szukać nowego miejsca do zbudowania domu. Ich wybór padł na Sopot. 

Helena wielokrotnie wspominała, jak wyglądał wybór mieszkania - był to jeszcze czas, kiedy można było przejść się po Sopocie, wejść do pustego mieszkania, a potem zgłosić swój wybór do komisji. Ktoś podpowiedział, że jest ładne mieszkanie w kamienicy, w której wydarzyła się ponura historia - kilka miesięcy wcześniej, po wkroczeniu Rosjan, właściciel mieszkania, niemiecki dentysta, który nie zdążył uciec na czas, popełnił samobójstwo w obawie przed zemstą żołnierzy radzieckich. Heleny i Jerzego historia nie wystraszyła, a wręcz zaintrygowała. I tak zamieszkali na sopockim deptaku. Jerzy zmarł w 1983 roku. Helena mieszkała tam do późnej starości, a jednym z jej ulubionych zajęć było siadanie w oknie pokoju i spoglądanie na ukochany Monciak.

Helena przez całe życie zajmowała się domem i trójką dzieci, ale jako osoba niezwykle przedsiębiorcza wykorzystywała swój talent plastyczny, by zarobić kilka złotych. Robiła świetnie na drutach i ustawiała się do niej kolejka wytwornych żon marynarzy, którym mężowie przywozili najnowsze numery Burdy oraz worki kolorowej wełny. Helena potrafiła odtworzyć każdy wzór ze zdjęcia. Sopockie i gdyńskie damy były tak zadowolone, że polecały Helenę swoim koleżankom. Zdarzało się, że poza dodatkowym groszem, zadowolone klientki przynosiły szynkę z importu, słodycze, banany i inne dobra luksusowe niedostępne zwykłym śmiertelnikom. W latach 80. Helena rozkręciła też mini biznes - gdy dzieci wyprowadziły się z domu, jeden z dwóch pokoi przeznaczyła pod wynajem dla letników. Miała sprawdzonych klientów, którzy wracali co roku. Wśród nich była elegancka starsza pani z Warszawy, która kilka razy dziennie wychodziła, by przejść się po Monte Cassino i molo - za każdym razem przebierała się w inną kreację.

Helena kochała Sopot. Uwielbiała park północny, wiele czasu spędzała na kortach SKT Sopot obserwując rozgrywki, dwa razy w tygodniu pędziła na targ na Wyścigach po śmietanę i jajka prosto od gospodarza. Robiła wspaniałe naleśniki, babkę drożdżową według przepisu swojej babci i wspominała Sopot swojej młodości, który na jej oczach wstawał z ruin i odzyskiwał świetność.

Została pochowana na cmentarzu komunalnym obok męża.