Gwidon Tadeusz Osóbka

Pionier sopockiej oświaty

 

Z Janem Łukomskim spotykam się w Muzeum Sopotu pewnego słonecznego majowego południa. Szczupły, niewysoki, uśmiechnięty, nie wygląda na swoje 82 lata. Opowie mi o swoim wuju, Gwidonie Tadeuszu Osóbce. – Chciałbym go uhonorować tą krótką historią. Był postacią wielce zasłużoną dla oświaty pomorskiej i sopockiej. Warto, by pamięć o nim przetrwała.

Najpierw jednak pytam o mojego rozmówcę. Czy też jest sopocianinem?

- Nie. Ja mieszkam w Gdańsku. I to od lipca 1945 r. – nie kryje dumy Jan. - Przyjechałem tu ze świętokrzyskiego, dokładnie z Bliżyna. To nasza rodzinna miejscowość, opisana w kronikach Długosza.

Rzeczywiście. Pierwsza wzmianka o Bliżynie pochodzi ze słynnego dzieła Długosza. Jagiełło idąc w 1410 r. na Grunwald, w nocy z 21 na 22 czerwca zatrzymał się właśnie w tej wsi (u Długosza „Blisziny”). 600 lat po tym noclegu w Bliżynie odsłonięto pomnik króla.

- Dobrze pamiętam Gdańsk w 1945. Jednym słowem: ruina. Tata (rocznik 1916) był po szkołach zawodowych w Kielcach i praktykach w Zakładach Cegielskiego, których filia działała w Rzeszowie. I z tego Rzeszowa został wzięty na front. W 1945 przyjechał do Gdańska, najpierw sam, potem my dojechaliśmy z mamą. Mam jeszcze siostrę, Marysię, ale ona urodziła się już tutaj, w 1947 r.

- Mieszkaliśmy w dzielnicy portowej – w Nowych Szkotach, przy Chwaszczyńskiej. To niedaleko Klinicznej. Kiedyś kolejka eletryczna zatrzymywała się na przystankach: Nowy Port, Kolonia, Nowe Szkoty, Stocznia i Gdańsk Główny. W 1946 r., dokładnie 13 marca tata otworzył własny zakład rzemieślniczy. Zajmował się obróbką metali. Do dziś mam kartę rejestracyjną firmy. Wciąż się w to bawię – choć jestem emerytem (inżynierem po Politechnice Gdańskiej), nadal prowadzę zakład po tacie. Ale to już nie to samo co, wcześniej. Kiedyś mieliśmy sześciu pracowników, teraz mam jednego.

Znać imię swojej prababci

- Mój dziadek ze strony ojca - Franciszek był pod Mikołajem, w carskiej armii – sięga w znacznie głębszą przeszłość Jan. – Spędził tam 17 lat. Gdy wrócił z wojska, car obdarował go ziemią. Miałem nawet w ręku dokument carski nadający dziadkowi ten teren… Ale przejdźmy do wuja, bo na temat mojej rodziny mógłbym opowiadać godzinami. Gwidon Tadeusz Osóbka, brat mojej mamy był pierwszym po II wojnie gdańskim inspektorem szkolnym (z siedzibą w Sopocie). Zanim objął to stanowisko, przeszedł długą drogę. Proszę, niech pani przeczyta – Jan podaje mi kartkę, na której spisał najważniejsze fakty z życia Osóbki.

Czytam na głos: Gwidon Tadeusz Osóbka urodził się 12 września 1904 r. w Zawierciu w Zagłębiu Śląsko-Dąbrowskim. W wieku ośmiu lat wraz z rodziną, ojcem, matką i trzema siostrami wyjechał na Ukrainę.

- Nie tyle wyjechał, co został deportowany, zesłany przez cara Mikołaja za działalność rewolucyjną swego ojca, a mojego dziadka Albina – wtrąca mój rozmówca. - Całe szczęście, że nie na Ural. Dziadek był z zawodu hutnikiem. Trafił więc do rejonu hutniczego, do Jekaterynosława, obecnego Dniepropetrowska. Tam rodzina przebywała do 1921 r. Po powrocie do już wyzwolonej Polski zamieszkali w Końskich w woj. świętokrzyskim. Dziadek Albin zmarł w 1924 r.

Dobrze pan pamięta historię rodziny - zauważam.

- Zna pani powiedzenie Waldorffa? – odpowiada pytaniem Jan. - Nie podam ręki nikomu, kto nie zna imienia swojej prababci. To ważna dewiza – mówi i ciągnie opowieść o Gwidonie Tadeuszu.

Prysnął z transportu

- Tak na marginesie: Gwidon figurował tylko w dokumentach, wszyscy na wuja mówili Tadeusz. Tak więc Tadeusz w 1926 r. ukończył gimnazjum i rozpoczął studia historyczne na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Studia – magisterium z filozofii - ukończył w 1931 r. i rozpoczął pracę jako nauczyciel w szkolnictwie okręgu warszawskiego. Po wybuchu wojny pracował w inspektoracie szkolnym w Warszawie. Wśród rodzinnych pamiątek zachowała się jego legitymacja nauczycielska z lat 1942-43.

Józef Golec w „Sopockim albumie biograficznym” podaje, że: w czasie okupacji Osóbka pracował w polskich szkołach zawodowych. Niemcy je tolerowali, ponieważ kształciły wykwalifikowanych robotników.

Jan: - Wuj brał udział w powstaniu warszawskim jako służba pomocnicza. Po jego upadku miał być wywieziony w transportach ludności cywilnej na Kielecczyznę. Ale prysnął z transportu. Razem z dwoma kolegami. Mój tata też był w powstaniu. Dziś mało kto ma pojęcie jak to wyglądało. Ja wiele słyszałem od wujcia. Miał wielką historyczną wiedzę i pamięć. Po wyzwoleniu Gwidon Tadeusz wrócił do Warszawy. Stamtąd jako delegat rządu (dokładniej Ministerstwa Oświaty) już w kwietniu 1945 r. został skierowany do zorganizowania oświaty na Wybrzeżu, na terenie miasta Gdańska. Słyszałem, że przyleciał tu drugim samolotem. Miał za zadanie organizowanie oświaty i aprowizacji w szkołach. Dobrze pamiętam jak sam chodziłem do szkoły i na przerwach biegałem na mleko.

Do 1949 r. Osóbka był inspektorem szkolnym w Gdańsku z siedzibą w Sopocie. „W tym czasie wniósł duże zasługi w odbudowę sieci sopockiego szkolnictwa podstawowego i średniego” – przypomina Józef Golec w swoim albumie.

Potem, 1 września 1949 r.  został nauczycielem w Liceum Handlowym (późniejsze Technikum Handlowe) przy ul. Kościuszki w Sopocie. Uczył historii i języka rosyjskiego. Tutaj doczekał emerytury – przeszedł na nią w 1967 r., ale jeszcze przez trzy kolejne lata pracował w tej szkole na pół etatu.

Bobas z bosymi stópkami

- Wujcio aż do śmierci mieszkał w Sopocie. Najpierw przy Grunwaldzkiej - w starym budownictwie z witrażami na klatce schodowej, w 7-pokojowym mieszkaniu z dwoma balkonami (w pewnym momencie mieszkanie zostało oczywiście rozparcelowane), potem – od 1970 r. przy ul. Grottgera. Zmarł 26 listopada 1991 r. Był osobą znaną i lubianą, a przede wszystkim cenioną za wiedzę historyczną. Odznaczony Krzyżami Zasługi, Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski, odznaczeniami resortowymi… Wspaniały człowiek – Jan nie kryje wzruszenia. Milknie na chwilę, oczy mu się szklą.

Pytam o kopertę, którą przyniósł. Jan sięga po nią i wyjmuje plik zdjęć.

– Proszę, niech pani spojrzy. Tu wujcio po magisterium.

Z fotografii spogląda elegancki młody mężczyzna: marynarka, krawat, włosy gładko zaczesane do tyłu. Z tyłu podpis: „Warszawa 1931”. Na innym zdjęciu równie stylowy Tadeusz jako maturzysta („Końskie, 1926”). – Fajne, co? – zerka szelmowsko Jan.

Biorę nieduże zdjęcia na twardym kartoniku. Osóbka jako bobas siedzi w głębokim fotelu. Bose stópki, koszulka z jednym ramieniem odsłoniętym. Podpis: Zawiercie 1905. Kolejne zdjęcie: grupa chłopaków w mundurach, pozują na leśnej polanie. To uczestnicy obozu przysposobienia wojskowego (wśród nich młodziutki Tadeusz), Sulejów Przygłów, 1923 r.

- A tu wujcio jako szkolny inspektor, w 1962 r. – pokazuje fotografię Jan. - Ciekawy podpis z tyłu: „W drogę”.

Jest jeszcze Osóbka jako stateczny mężczyzna stojący na plaży w garniturowych spodniach i koszuli (Sopot, 1966), w Jastrzębiej Górze (1968), pod gdańską fontanną Neptuna (daty brak).

Jak pan wspomina wuja?

Jan ociera oczy. - Jak można źle wspominać takiego człowieka? Był bliską mi osobą. Jego o trzy lata starsza ode mnie córka, Hanna Piotrowska była towarzyszką moich zabaw. Razem u babci Katarzyny, mamy wujcia spędzaliśmy okres wojny w Bliżynie, potem każde wakacje. Wspólnie wychowaliśmy się na wsi. Wujek też często bywał w Bliżynie. Strasznie mile wspominam nasze włóczęgi po tamtych terenach, po Puszczy Świętokrzyskiej. Ale też odwiedzałem wujcia w Sopocie. Z Hanką biegaliśmy na molo. Dla tych, co przyjechali tu po wojnie, była to nowość. Najsilniejsze wspomnienia? Przejażdżki zdezelowanymi motorówkami od mola w morze i z powrotem – śmieje się Jan. – Hania, już jako dorosła pani inżynier spisała swoje wspomnienia w książce „Barwy, smak i zapach tamtych lat”. Sporo miejsca poświęca tam wujciowi. Ale i ja się tam pojawiam. Występuję jako Januszek. Tak byłem nazywany od dzieciństwa.

Tekst: Aleksandra Kozłowska