Urodziłam się 12.04.1938 roku w Gdyni. Przez całą okupację mieszkaliśmy w Szklanej, gmina Kamienica Szlachecka. Zgodnie z pismem „Odmeldowania” z dnia5.07.1945 roku razem z mamą Weroniką Kothe z domu Puzdrowską wyprowadzamy się do Lęborka. W dniu 16.01.1946 przeprowadzamy się na stałe do Sopotu, na ul. Marszałka Stalina 653 b. Mama zgodnie z poświadczeniem zabrała ze sobą następujące rzeczy własne: 1 szafa, 1 bieliźniarka, dwa łóżka, jeden stół, jeden stoliczek, 1 kanapę, kredens kuchenny oraz 3 krzesła. Poświadczenie zostało wydane na skutek osobistej prośby mojej mamy. Po feriach zimowych w styczeniu 1946 poszłam do szkoły I klasy Podstawowej Nr. 2 w Sopocie przy ulicy Polnej. Jest tragedia: nie umiem mówić po polsku, tylko po Kaszubsku! Przechodzę katorgi, bo dzieci mi bardzo dokuczają, ale nie tylko mnie. Dzieci były z różnych stron Polski i mówiły odmiennymi dialektami. Ale dewiza jest taka, kto jest silny ten się nie da. Ja byłam małomówna to też ciężko mi było sprostać koleżance, czy koledze, a trzeba powiedzieć dzieci były w różnym wieku, czasem nawet o dwa lata starsze. Najbardziej dokuczały dzieci z centralnej Polski i za Buga. Nazwiskami nie będę operować, bo to zbyt przykre. Ale był jeden chłopiec Józek, który zawsze starał się bronić słabszych.
Nauczycieli mieliśmy wspaniałych takich jak pani Jaroszuk, Zofia Lew. W roku 1947/1948 przeszłam do IV klasy i byłam dumna, bo szybko nauczyłam się dobrze mówić po polsku, rodzice dbali o to żebym mówiła płynnie po polsku. Mój rodzice mówili płynnie po polsku i po niemiecku. Ojciec pochodził z poznańskiego, a mama była Kaszubką(mówiła też po Kaszubsku). Gdy przeprowadziliśmy się do Sopotu w mieszkaniu, które nam przyznano mieszkała wdowa z trójką dzieci (były już dorosłe i miały swoje rodziny).Wdowa była ich macochą. Milicja polska w brutalny sposób ich wyrzuciła z domu. Siłą zostali wywiezieni na stacje Sopot Wyścigi do wagonów towarowych. Jak szłam do szkoły to zanosiłam im jedzenie, dorosłym nie wolno było przynosić, ale dzięki Bogu mnie pozwalali (tym bardziej, że tam było dziecko w moim wieku), w tych wagonach koczowali dwa miesiące. Jedną z córek Rosjanie z gwałcili (urodziła w Niemczech). Macocha tych dzieci z pochodzenia była Polką i nie chciała opuszczać kraju. Moi rodzice postanowili ukryć ją w szafie na strychu przez dwa miesiące. W końcu 25.10.1949 roku Anna Fobke otrzymała „Poświadczenie obywatelstwa” i do końca życia (92 lata) mieszkała z nami. Moje dzieci po latach mówiły do niej „Druga”(Druga Babcia). Była najwspanialszą babcią, którą bardzo kochaliśmy.
Babcia miała pasierba, którego Niemcy wcielili do wojska i dostał się do niewoli Rosyjskiej, trafił na Syberię. Od roku 1947 babcia starała się o zwolnienie i repatriację. Pismo zostało wysłane do Ambasady RP w Moskwie. W końcu w latach 50 Antoni został zwolniony. Po konsultacjach z siostrami Antoni zostaje przekazany do Niemiec. Trzeba przyznać, że dzieci pamiętały o matce i wspomagał ją finansowo. Latem 1970 r. dzieci babci przyjechały odwiedzić ją i od tamtego czasu aż do jej śmierci przyjeżdżały, co roku. Między naszymi rodzinami trwała przyjaźni przez długie lata. Teraz tamtego pokolenia już prawie nie ma. Były to bardzo ciężkie czasy, dzisiaj nie ma już naszego domu, ale pozostały groby, stare fotografie, dokumenty i wspomnienia.