Historia Sopotu 1945-1948
Wywiad z panią Elżbietą Wolter
Wywiad opracowany oraz przeprowadzony przez uczniów II LO:
-Małgorzatę Śnieżek
-Mateusza Futyma
 
Tata
-Wracając do domu znajomymi już ulicami doszedłem wreszcie na Okrajną. Zdarzało mi się do niedawna gubić w tym małym, ale zawiłym miasteczku. Zdecydowanie nie przypominało ono Warszawy, ale przynajmniej było ciut większe niż Wejherowo. Wchodząc na naszą ulice nie sposób było nie zauważyć dwóch rzędów lip, które ciągnęły się wzdłuż szosy. Jesienią cała ulica usłana była liśćmi o różnych kolorach, a że samochody nie jeździły prawie w ogóle po Sopocie to potrafiło się to utrzymać bardzo długo. W mojej głowie jednak nie było miejsca na rozważania o naturze. Dziś dostałem kwit, który wyceniał umeblowanie naszego nowego mieszkania. Miałem do zapłacenia mnóstwo pieniędzy. Szczęściem w nieszczęściu było to, że przynajmniej dostałem mieszkanie, które wcześniej zbudowane zostało dla strażaków. Bardzo długo zwlekałem ze zrealizowaniem nakazu wyjazdu z Warszawy, ponieważ nie chciałem mieszkać w mieszkaniu, z którego wysiedlano ludzi. Czułbym się jak złodziej. Minusem tego mieszkania była wielkość. Po wyliczeniu metrażowym dokwaterowano nam pana Mietka, ponieważ mieszkanie było za duże dla naszej rodziny. Przechodząc do połowy ulicy przeszedłem przez dobrze znaną mi furtkę. Znalazłem się w pedantycznie utrzymanym ogrodzie. Wszystko to zasługa mojej żony -pomyślałem patrząc na równo przycięty żywopłot. Wyjąłem klucz i przekręciłem dwa razy w zamku. Otwierając drzwi rzekłem
-Dzień dobry Kochani! -Żona wyłoniła się z kuchni ze szmatką w ręku.
-Cześć Kochanie. Jak w pracy? -Ucałowała mnie na powitanie.
-Nie dość, że dostałem ten przeklęty kwit, to jeszcze spóźniłem się na ciężarówkę. -Odpowiedziałem. Następnie podałem rękę panu Mietkowi, po czym skierowałem się do pokoju córki.
-Cześć maluszku. -rzekłem. Jednak córka mi nie odpowiedziała leżała na łóżku i szlochała.
-Tatooo. Ja nie chce tu być. To jest mieszkanie, a nie dom jak tam wcześniej...
 
Ela
-Do szkoły też nie chciałam iść. Po pierwsze było bardzo daleko trzeba była iść najpierw ulicą Armii Czerwonej, a potem na dół aż do Alei Stalina i potem jeszcze na dół. Bałam się tam chodzić. Tam jeździły ciężarówki, które tak strasznie warczały. Tato mówił, że ludzie jadą nimi do pracy do Gdańska i Gdyni. Jednak nie wierzyłam w to do końca, bo widziałam jako sąsiedzi z kamienicy obok, którzy mieli taką miłą córeczkę Lenę i mówili po niemiecku wsiedli do niej i już nigdy ich nie widziałam. A szkoły nienawidziłam za to,  że była taka przerażająca. Były tam wielkie filary i jeszcze ci okropni chłopacy z "dwójki".
 
Babcia Ela
-Widzisz wnusiu to samo właśnie opowiadał mi tato. -Powiedziała babcia pokazując mi kwitek za meble. -Ulica Okrajna to dziś ulica Reja, Armii Czerwonej to Armii Krajowej a aleja Stalina to aleja Niepodległości. Tak to wtedy wyglądało, niema już wielu z tych lip. Sama spójrz za okno. -rzekła babcia poprawiając okulary. Moja szkoła "szóstka" była w tym samym budynku co "dwójka". Teraz, to Wyższa Szkoła Psychologi.
-Babciu a czemu nie mieszkaliście dalej w Warszawie? -zapytałam zaciekawiona.
-A no, bo tatko dostał nakaz wyjazdu i musieliśmy jechać.
 
Mama
-Ech. Znowu musiałam iść po Elę na ten skwerek. Było to na samym końcu ulicy tuż pod lasem. Wcześniej ludziska sadzili tam kartofle. Dzieciaki uwielbiały się tam bawić. Jednak po ostatnich odkryciach zwłok niemieckich żołnierzy jacyś naukowcy zaczęli tam ekshumacje. Od tego czasu zabroniłam tam chodzić Elce. Ona jednak nigdy nie słuchała. I jak zwykle pewnie będzie miała mokre nogi od kompania się w potoku. Znowu będę musiała dać jej w skórę.
 
Ela
-Dziś był niesamowity dzień. Starszy brat Anki z mojej szkolnej ławki Karol zabierał nas na plaże. Chodziliśmy tam z nim regularnie jakoś raz na tydzień. Uwielbiałam chodzić ulicą Rokosowskiego. Czasem jeździły tam bardzo piękne samochody. Można było też usłyszeć inny język. Było tam mnóstwo sklepów i piękny kościół prawosławny. Idąc na plaże mijaliśmy molo oraz ruiny kasyna. Na plaży było mnóstwo miejsca. Prawie w ogóle nie było tu ludzi. Ganialiśmy się aż do południa. Uwielbiam wakacje.
-Dziś też mieliśmy iść na plaże, ale mama się dowiedziała, że przywożą sery. Pobiegliśmy więc szybko wraz innymi dziećmi pod sklep do pani Chodakowskiej. Kolejka była bardzo długa. W czasie oczekiwania graliśmy w klasy i w piłkę. Gdy przyjechał wyczekiwany niebieski samochód Ala pobiegła po dorosłych.
-Widzisz wnusiu, tak się kiedyś bawiliśmy. W wakacje się nigdzie nie wyjeżdżało. Chodziliśmy na plaże. Mama opowiadała mi, że byłam bardzo niesforna. Tam, gdzie teraz są wille u góry kiedyś był skwer. I tam była ta sytuacja z grobami żołnierzy.
-A co babcia najbardziej pamięta z dzieciństwa? -zapytałam.
-Hmm. Najbardziej pamiętam lasy. Tam, gdzie teraz są wille i działki był las. W ogóle wszędzie było pełno zieleni. Przed twoim liceum Aleja Niepodległości miała tylko jeden pas a zamiast drugiego był ogród.
-A gdzie była ta ulica Rostkowskiego… -Ach. To teraz ulica Bohaterów Monte-Cassino. Pewnie zmyliły cię te samochody. Kiedyś można było tamtędy jeździć.
 
Tata
-Wiedziałem, że wśród dzieci zdarzały się coraz częściej przypadki zachorowań na dyfteryt i koklusz. Jednak w najczarniejszych myślach nie podejrzewałem, że Elcia może zachorować. Przechadzałem się po korytarzu szpitala bardzo zdenerwowany. Gdy zadręczałam się myślami drzwi wejściowe otworzyły się i do budynku weszła szybkim krokiem Małgorzata, moja siostra. -Zdobyłam surowice. Odnalazłam tego Grześka. Jest teraz magistrem farmacji. Po starej znajomości zgodził się mi dać lekarstwo za darmo.
-Dziękuje Małgosiu.-odrzekłem wzruszony.
 
Ela
-Mój pobyt w szpitalu nie był taki długi. Od razu po podaniu surowicy i polepszeniu się mojego stanu zdrowia pani doktor -Rosjanka zaleciła mi wypis. Wtedy w pobyt w szpitalu narażał na bardzo dużą ilość zarażeń rożnymi chorobami. Ten okres w szpitalu pamiętam jak przez mgłę. Tylko takie flesze. Najpierw zatroskany tato, potem twarz pani doktor i ciocia Gosia.
***
-Dziś w szkole stała się bardzo dziwna rzecz. Tak w ogóle to bardzo nie lubię tego miejsca. Nie rozumiem czemu nie możemy wrócić z powrotem do domu, do kamienicy babci. Na dodatek muszę siedzieć z tą głupią Asią. Pani przesadziła ją wczoraj za kare. Ona jest strasznie głupia. -powiedziałam z przekorą.
-Kochanie nie można tak mówić o koleżankach z klasy. -pouczyła mnie mama.
-No to powiedz co takiego dziwnego zdarzyło w szkole.
-No, więc jak zawsze weszliśmy do klasy i usiedliśmy w ławkach. Ale pani zamiast sprawdzić listę obecności powiedziała: "-Dzieci dziś mam do was ważne pytanie. Ale pamiętajcie musicie być szczerzy i powiedzieć prawdę. Kto z was jest autochtonem?" -Ja w ogóle nie wiem, kto to ten autochton. Zgłosiła się tylko Ewa. Czy autochton to ktoś, kto zmienił nazwisko? Bo przecież Ewa kiedyś nazywała się Kohl. Ja nie zmieniałam nazwiska, więc się nie zgłosiłam. Czy to dobrze mamciu? -wyrzuciłam z siebie zaaferowana.
-Oh tak bardzo dobrze. Widzisz dziecko autochton to taki ktoś, kto mieszkał tutaj już od dawna. Jeśli ktokolwiek będzie cię o to pytał zawsze mów, że pochodzisz z Warszawy. Źli ludzie chcą się dowiedzieć od was dzieci czy ich rodzice są niemieckiego pochodzenia. Dzieje się tak, ponieważ chcą oni wysiedlić wszystkich obywateli niemieckiego pochodzenia. Czy będziesz pamiętać o tym, żeby zawsze mówić, że pochodzisz z Warszawy? -zapytała mama.
-Tak oczywiście.
 
Babcia Ela
-Widzisz wnusiu, Ewa ani następnego dnia ani następnego tygodnia ani już nigdy nie pojawiła się w szkole. Jej rodzina została wysiedlona. Wystarczył jeden dzień i na ich miejscu mieszkał już ktoś inny. Takie praktyki były w tamtych czasach stosowane bardzo często. Dzieci były nieświadome zagrożenia i czasem zdradzały pochodzenie swoich rodziców -powiedziała babcia.
-Ojej, to okropne.
-Tak a była jeszcze jedna historia. Widzisz, kiedy przeprowadziliśmy się na Pomorze, najpierw do Wejherowa, to byłam jeszcze bardzo mała. Na ten czas przypadł właśnie okres mojej nauki mówienia. Zaczęłam uczyć się mówić po niemiecku, ponieważ wszyscy tam mówili po niemiecku. Mama nie umiała w ogóle mówić po niemiecku a tato tylko trochę, bo chodził do niemieckiej szkoły. Ja mówiłam do mamy po niemiecku, oczywiście na tyle na ile dwuletnie dziecko umie mówić. Na początku nie mogłam się z nią dogadać i musiałam pokazywać, o co mi chodzi. Sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej, gdy na te ziemie wkroczyli Rosjanie. Zabronili oni mówić cokolwiek po niemiecku. Mama po prostu się bała, zakazała mi mówić po niemiecku i ja przez 3 miesiące nic kompletnie nie mówiłam, tylko pokazywałam palcem. A jak już potem zaczęłam mówić to mówiłam po polsku -powiedziała babcia.
-Babciu ja muszę już iść, bo spóźnię się na zajęcia. Bardzo dziękuje, że zechciałaś mi opowiedzieć o tamtych czasach.
-Ależ nie ma za co, to ja dziękuje za to, że zechciałaś słuchać. -Cmoknęłam babcie w policzek i wyszłam na klatkę.
 
Mateusz Futyma, Małgorzata Śnieżek