Barwny świat bardzo nietypowej babci Mam szefa - przystojnego gangstera, który opracowuje niecne plany. Napadamy na saloony, banki, pociągi… Jestem bezwględna jak oni wszyscy. Aleksandra Kozłowska
- Jutro piątek, więc gramy–Bogumiła Bartnik już cieszy się na tę myśl. - Zaczynamy około 19-20, bo chłopcy (tak ich nazywam, bo to młodziaki, jeszcze przed czterdziestką) muszą wrócić z pracy. Teraz mamy nową grę, wyszła niedawno - „Red Dead Redemption 2”. Dzieje się na Dzikim Zachodzie. Lider grupy zakłada drużynę lub bandę, w zależności od tego czy to ma być wolne strzelanie czy kooperacja. Ja gram Arturem - członkiem gangu, rabusiem i zabijaką. Mam szefa, przystojnego gangstera, który opracowuje niecne plany. Napadamy na saloony, banki, pociągi. Dzieje się! Kto by pomyślał – nie mogę powstrzymać się od komentarza – że taka miła, uśmiechnięta pani lubi strzelaniny i rozboje. - Ależ to tylko piksele! – śmieje się Bogda 501 (taką ksywkę ma jako członkini społeczności graczy na playstation). Na swym podblogu: mojeplaystation3.blogspot.com śmiało deklaruje: „Przyjęło się, że gry komputerowe/wirtualne to domena ludzi młodych i to głównie płci męskiej. Ja nie spełniam żadnego z tych kryteriów, więc na afisz się nie pcham… ale wieczorów z grami na moim PS3 nie zamienię na żadne spotkania w klubie seniora czy popylanie do kościółka. Koń za 1700 dolców - Co mi daje granie? O, dużo! Przede wszystkim radochę. Poza tym ćwiczę refleks. Tu nie ma czasu na zastanawianie się - strzelać trzeba szybko, bo inaczej samemu można zginąć. Umiem myśleć strategicznie, poprawiła mi się pamięć, nie mam już problemów reumatycznych w dłoniach. Włącza duży, specjalnie przeznaczony do gier telewizor. – Pokażę pani jak to wygląda. Proszę spojrzeć jaka piękna grafika. Krajobrazy, miasteczka, postacie też fajne. W trybie online można samemu sobie wybrać jak „twój” bohater będzie wyglądał.Ja wybrałamdziewczynę – ma warkocze, melonik i czarny, aksamitny fraczek. Mam też oczywiście konia – drogo mnie kosztował – całe 1700 dolców. Dolary zarabia się na różnych misjach. O, widzi pani – teraz sobie wejdę do saloonu. Muszę uważać, żeby mnie ktoś nie ustrzelił. Tu wszyscy jesteśmy bezwzględni. Pokażę pani mój profil. O, tu moje trofea: 17 platyn. Łączna suma nagród to 2134. Są złote, srebrne… najwięcej mam brązowych. A tu moje gry:„Assassin`sCreed BlackFlag”, „Tomb Raider”, „Beyond Two Souls” – przepiękna, głęboka psychologicznie gra. W „soulsach” gram główną postacią, Jodie. Urodziła się – zgodnie z planem armii USA– jako dziecko konkretnych rodziców, ludzi obdarzonych różnymi mocami, takimi jak: jasnowidztwo czy telekineza. Po rodzicach Jodieposiada supermoce. Nie miała normalnego dzieciństwa, wychowywano ją w bazie wojskowejna superżołnierza… Dużo by mówić. W tej grze zdobyłam platynę. - Niedawno odwiedził mnie pan Damian G., doktorant w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Podarował mi swoją książkę „Gry wideo w środowisku rodzinnym” i zrobił ze mną wywiad do swego doktoratu. Bardzo mnie to bawi – ludzie się ze mnie doktoryzują! Oczywiście będę tam tylko małym groszkiem w dużej sałatce, ale to i tak bardzo miła świadomość. Gra od ośmiu lat. Zaczęła z namowy syna. Najpierw opierała się, uważała, że to nie dla niej. Szybko przekonała się jednak, że jest urodzoną graczką. - Zaczynałam od konsoli Dreamcast, potem Playstation 2, Playstation 3., no i teraz mam „czwórkę”. Kiedyś grywaliśmy do 1-2 w nocy, teraz kończymy wcześniej – około północy. W obecnej grupie jestem prawie 6 lat. I mimo różnicy wieku, umiemy się dogadać. Proszę spojrzeć jakie kapciuszki dostałam pod choinkę! - pokazuje stopę w białym kapciu z wyhaftowanym logo gry „Assassin`s Creed”. - Od jednego z graczy. Ładne, prawda? Dziwoląg Sama o sobie mówi: „dziwoląg”. Bo nie spotkała jeszcze kogoś takiego jak ona. Jakiś czas temu założyła na facebooku grupę Senorzy przy Konsoli. Oddźwięk ze strony seniorów - słaby, o ile w ogóle jakiś. Najwidoczniej seniorzy nie grają wtego rodzaju gry, poprzestają na szachach i remiku. Dlatego w maju tego roku Bogumiła chce w Sopotece wygłosić prelekcję pod hasłem: „Seniorzy dawniej, seniorzy w oczach innych, seniorzy w oczach własnych, bariery, które nas ograniczają oraz seniorzy i nowe technologie.” Ma przy tym świadomość faktu, że jest łamaczką stereotypów. - Dla mnie siedzenie w tych wszystkich ramkach ustalonych przez niewiadomo kogo: „Jesteś babcią, tobie nie wypada” to bezsens. Dlaczego ktoś ma mi to mówić? Dlaczego mam go słuchać? Oczywiście, jest stereotyp narzucony nam przez wieki: „Jesteś kobietą, więc masz rodzić dzieci, gotować, prasować, szorować kible i cicho siedzieć. I jeszcze bądź zadowolona, że nie dostaniesz w dziób, bo zupa była za słona”. Chwila, moment! Kto ma prawo narzucać nam jakieś ograniczenia? Czy my, kobiety nie jesteśmy ludźmi? Nie mamy rozumu? Tę wewnętrzną wolność zdobyła sobie dopiero niedawno. I sporo ją to kosztowało. Urodziła się w Gdyni, dorastała i przez wiele lat mieszkała na Chylonii. - Moje życie było nieciekawe - przyznaje. - Zawsze musiałam słuchać innych. Moja mama była despotyczna, wymagała przestrzegania konkretnych zasad. Potem mąż trzymał mnie pod pantoflem. Miałam realizować jego wizję „prawidłowego” małżeństwa. Wykonywałam role, które mi narzucono. Tak było do momentu, kiedy przeprowadziłam się Sopotu. Mieszkam tu już 25 lat. Wiertarka udarowa na urodziny Wbrew sobie poszła do odzieżowej zawodówki (bo mama chciała), skończyła ją, ale szycia nie znosi do dziś. Odnalazła się natomiast na kolei. - Zaczynałam od zwyczajnego dróżnika, potem byłam zwrotniczym, nastawniczym. I wtedy oznajmiłam naczelnikowi: „Chcę być dyżurnym ruchu”. A odpowiedź brzmiała: „Nie. Bo nie ma pani odpowiedniego wykształcenia. Na to stanowisko potrzebna jest matura”. Postanowiła więc, że zrobi tę maturę. - Mężowi mówię: „Raz na dwa tygodnie będę jeździć do Bydgoszczy, do zaocznego technikum kolejowego”. A mąż na to: „Dobra żona to taka, co na lato ma dziecko, a na zimę trampki”. Czyli siedzi w domu, bo przecież w pepegach w śniegu nie ucieknie. Machnał mi więc drugie dziecko. Gdy synek podrósł, poszła do pracy w jednym z gdyńskich sklepów. O kolei nie myślała, czuła żal i urazę. Ale ktoś ze znajomych przypomniał jej o maturalnych planach, dał własne podręczniki. Zawzięła się i mimo pracy i dwójki dzieci, maturę zdała na piątkę. Wróciła do swego naczelnika, poszła na półroczny kurs. I została wymarzonym dyżurnym ruchu (akurat trwał stan wojenny). - Dostałam się na nastawnię na Grabówku. Pokochałam tę pracę. I ona chyba też mnie kochała - na mojej zmianie nigdy nie przydarzył się żaden wypadek, wykolejenie, czy podmycie torów.Wreszcie czułam się jak pełnowartościowy człowiek. A w nagrodę pojechałam na zorganizowaną przez PKP, tygodniową wycieczkę do Włoch. Pociągiem. Byliśmy w Rzymie, Watykanie, Wenecji… Na kolei pracowała do emerytury. Gdy po rozwodzie szukała mieszkania, okazało się, że może dostać jedno z mieszkań kolejowych, w Sopocie. – Wyglądało koszmarnie. Istna melina. Najemca został wyeksmitowany, zostawił po sobie właściwie ruinę – opowiada Bogumiła. – Ale nie poddałam się. Postanowiłam, że wyremontuję mieszkanie sama, bez żadnej pomocy. Pierwszymprezentemurodzinowym jaki kupiłam sobie tu, w Sopocie była wiertarka udarowa. Własnymi rękami rozwaliłam stary, dymiący piec kaflowy, zerwałam listwy przypodłogowe, potem położyłam tapety isufit w przedpokoju. O, tę półeczkę też sama zrobiłam. „Barwny obraz w staroświeckiej ramie” Szycia nie cierpi, ale przez siedemnaście lat, dopóki wzrok jej się nie popsuł, nie rozstawała się z igłą - wyszywała obrazy. Haftem krzyżykowym cierpliwie „malowała” pejzaże, portrety. Część z nich zdobi ściany jej mieszkanka. Pisze też wiersze. - Zaczęłam, gdy nie dawałam sobie rady z depresją - moje małżeństwo było jedną wielką katastrofą. Musiałam gdzieś te emocje przelewać, by nie hodowaćw sobie psychicznego nowotworu. Teraz jestem już po kilku wieczorach autorskich. W jednym z wierszy wyraziła swoje motto: „tworzyć tak, by twór mych przemyśleń był barwnym obrazem w staroświeckiej ramie”. - Staroświeckiej, bo ciągle ktoś mi mówi: „Dziś tak się nie pisze”. A ja pisałam i nadal piszę, tak jak czuję. A jak się komuś nie podoba, niech nie czyta. Teraz od kilku miesięcy mam przerwę w pisaniu, ale już chodzi za mną kolejny wiersz. Będzie o tym, że już mnie społeczeństwo nie zobaczy w postawie uniżonej, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Nie ukrywa, że wciąż ma depresję. -Jej się nie uleczy, można tylko nad nią zapanować. Ja cholerę wzięłam za mordę. Bogda mówi, że poza poezją na depresję pomagają kolory. Dlatego jej salonik tonie w różu: różowe tapety, różowe narzuty na łóżku. Pomaga też umiejętność śmiania się z samej siebie, życzliwość innych, odsunięcie się od fałszywych przyjaciół. - Lubię ludzi spontanicznych, takich, którzy mają odwagę robić coś zwariowanego. Jak koleżanka Dana Kamińska, seniorka z Uniwerystetu Trzeciego Wieku czy Przemek Staroń, psycholog, nauczyciel w II LO, wykładowca na UTW i propagator filozofii. Sposób podróżowania Jej lekiem na „całe zło” jest także spełnianie swych dziecięcych marzeń. Tych zapomnianych, całe życie odsuwanych, bagatelizowanych. - Zawsze chciałam malować. To, że nie mam talentu to żadna przeszkoda. Ważne, że mam z tego radochę – śmieje się Bogumiła. I dodaje: - Wśród kolejarzy spotkałam się z powiedzeniem: „Szczęście to nie jest stacja docelowa, ale sposób podróżowania”. A my na swoje szczęście ciągle czekamy. Ale jak długo można czekać? Cieszmy się tym, że wiosna za miesiąc - ja sobie ustanowiłam swój prywatny pierwszy dzień wiosny. Obchodzę go 8 marca. Idę wtedy nad Bałtyk, sprawdzam jaka woda - zawsze zimna, oczywiście. A w drodze powrotnej kupuję sobie pierwsze cięte kwiaty do wazonu. I to jest mój rytuał od jakichś 20 lat. W tym roku postanowiłam, że 8 marca zrobię babski sejmik. Będzie nas pięć kopniętych na umyśle seniorek.Przyjdą z nalewką, z sałatką… I ważne: obowiązują śmieszne skarpetki, albo śmieszne kapcie. Po prostu coś wariackiego. Bogumiła, znana też jako Babcia Bogusia (w sieci można obejrzeć filmik pt. „Babcia Bogusia, co lubi grać w gry” zrealizowany w ramach Projektu Humans przez Marcina Jankowskiego) jest bardzo aktywną sopocianką. Chodzi na wykłady Uniwersytetu Trzeciego Wieku (psychologia, etyka, klub dyskusyjny Myślące Berety), uczy się filozofii w Zakonie Feniksa - międzypokoleniowym fakultecie olimpijskim z filozofii. Spotkania pod wodzą wspomnianego już Przemysława Staronia odbywają się w II LO im. Chrobrego. Wyjść z zardzewiałej klatki Nie ukrywa, że spotkania Zakonu Feniksa mają dla niej duże znaczenie. - Przede wszystkim dlatego, że kiedy ja byłam uczennicą, filozofia nie istniała jako przedmiot. Robiło się tylko żarty - ktoś głupio gadał, mówiło się: „Ale filozofujesz”. O filozofii niewiele więc wiedziałam. Dlatego ucieszyłam się, kiedy udało się nakręcić Przemka, by na rozmowy licealistów o filozofii pozwolił też przychodzić seniorom z UTW. Jesteśmy wolnymi słuchaczami i grupą wsparcia dla młodych olimpijczyków. Towarzyszymy im podczas poszczególnych etapów konkursu, jeździmy na finały do Warszawy. Zapytana o ulubionych filozofów Bogumiła wymienia Platona - za to, że„tą swoją jaskinią” otworzył jej oczy. - Bo sama nie umiałam zdefiniowaćmojej wewnętrznej zardzewiałej klatki, w której całe lata siedziałam. Niektóre kobiety za sprawą swych mężów siedzą w złotej klatce, ja byłam w zardzewiałej. Ceni też Kanta. - Spodobał mi się za sprawą imperatywu kategorycznego. Sens jest taki: powinniśmy tak traktować innych, jak sami chcemy być traktowani. I wzajemnie. Przypomina to chrześcijańską zasadę: Kochaj bliźniego, jak siebie samego. Dzięki Zakonowi Feniksa ma stały kontakt z młodzieżą. I bardzo go sobie ceni. Za przyjaźnie, wymianę doświadczeń. Sama też dzieli się wiedzą – właśnie uczy znajomą seniorkę (80 lat) obsługi komputera i poruszania się po internecie. Innym pomagała założyć bloga. Sama prowadzi blog Barwny Świat Bogdy. - Tak sobie ułożyłam życie, że mogę o sobie powiedzieć, że jestem osobą światopoglądowo wolną. Nikt mi już niczego nie narzuci. Sama dla siebie jestem sterem, żeglarzem, okrętem, żeglami, wiosłami, a nawet i wiatrem w żagle. To na emeryturze dopiero poczułam się wolna. I kto mi zabroni o drugiej w nocy zrobić sobie frytki?– wybucha zaraźliwym śmiechem.