Rozmowę z panem Fiszerem oraz panią Lilą przeprowadziła Ewelina Zarębska, uczennica III Liceum Ogólnokształcącego im. Agnieszki Osieckiej w Sopocie dnia 25.11.2013r.
                 
Antoni Fiszer urodzony w 1925 roku w Lesznie Wielkopolskim. Żona pana Antoniego -Monika Fiszer- była Kociewianką. Pan Antoni pracował w Marynarce Wojennej w Gdyni jako Saper. Nie miał wykształcenia. Jak mógł go zdobyć skoro po czterech latach nauki w szkole został zabrany na wojnę? Po odbyciu służby, za namową brata pozostał w Sopocie. 
 
"Dostałem przydział" - mówił pan Fiszer. "Miałem do dyspozycji jeden pokój, wspólną kuchnie wraz z warszawską rodziną oraz studentem Politechniki Gdańskiej. Nie mieliśmy łazienki w mieszkaniu". Kiedy współlokatorzy się wyprowadzili, pan Fiszer dostał całe mieszkanie. Mieszkał tam wraz z żoną i dwójką dzieci. W tym domu do tej pory stoi piec kaflowy, w drzwiach są oryginalne klamki z roku 1887.
 
 "Przed drobnym remontem w każdym pokoju mieliśmy umywalkę, teraz sobie tego nie wyobrażam. Naszą dumą była duża altanka ogrodowa, drzewa owocowe m.in. papierówka i zimówka" - mówił z zachwytem. 
Po kilku latach nad nimi zamieszkała kobieta - Steinhoff- , która dwójkę swoich dzieci oddała pod opiekę sióstr zakonnych, co wstrząsnęło rodziną Fiszerów. "Miałem nawet zaszczyt gościć Zbigniewa Kurtycza" - powiedział zadowolony pan Antoni. Wtedy, każdy wynajmował pokoje w swoich domach, żeby dorobić na przyjezdnych. Mieszkańców Sopotu było niewielu, ponieważ Niemcy ich wygnali.  
 
"Wokół mojej kamienicy stały same domki rybackie. W środku miasta rósł sad, były piękne ogródki działkowe przy ulicy Chrobrego" –  mówił. Kamienica, w której obecnie mieszka pan Antoni sięga roku 1887. 
 
W potoku płynącym przez cały Sopot i wpadającym aż do morza była krystalicznie czysta woda. U jego ujścia do zatoki nawet flądry składały ikrę.  Po ulicach jeździło bardzo mało samochodów, prywatne osoby posiadające te pojazdy, miały na nich napisaną literę "H" 
i numer. Na drogach nie było asfaltu, była kostka brukowa. 
Słynny deptak Monte Cassino w Sopocie w roku 1945 nazywał się zwykłą ulica Morską, po której jeździli woźnice z końmi i pojazdy rozwożące chleb do sklepów. Ulice nosiły nazwy takie jak "Stalin" czy "Rokossowskiego".
 
Prawie każdy mieszkaniec Sopotu miał rodzinę mieszkającą na wsi. "Jeździliśmy tam po świniaka. Mięsa starczało nam na bardzo długo". Z wełny robiło skarpety, swetry czy majtki na zimę. Do sklepu po mleko chodziło się z kanką, po ziemniaki z siatką, po cukier z papierową torebką. „Sprzedawca nam przesypywał np. cukier do naszej torebki zwaną wtedy tutką. Na ulicy Grunwaldzkiej po schodkach, tam była mleczarnia, a po ryby chodziło się prosto do rybaków"- mówił. Surowe ciasto zanosiło się do piekarni na ulicę Grunwaldzką i za opłatą pracownicy je piekli, ponieważ w domach nie było piekarników. "Kupowaliśmy wafle zwykłe suche, bardzo często połamane. Jedliśmy je z marmoladą". 
 
Jeśli chodzi o rozrywkę w Sopocie pan Fiszer mówił, że było kino. Nawet dwa! Polonia i Bałtyk.   W obecnym miejscu Hotelu Sheraton stała ogromna hala z meblami. Jedyne miejsce do zakupu stołu, krzeseł czy innych potrzebnych przedmiotów domowych. "Wcześniej ugotowane firanki żona zanosiła do przemiłej pani Zosi na róg Chrobrego i Dąbrowskiego. Pani Zosia zakładała je na ramę i tak się suszyły, gotowe trzeba było oczywiście odebrać. Nazywało się to prężenie firan" – opowiadał. Pani Monika zawoziła w wózku bieliznę do Magla, aby ją tam wyprasowano. Pranie wieszało na podwórku, na słońcu, wtedy szybciej się suszyło. Do dzisiaj wieszają je w tym samym miejscu.
 
Sopocka plaża była podzielona na płatną i darmową. Rybacy wypływający na łowy musieli mieć pozwolenie WOP-u (Wojsk Ochrony Pogranicza), żeby czasem nie uciekli do innego kraju. Kiedy wracali z łowów, rozwieszali swoje sieci rybackie, aby wyschły. 
 
Po sezonie plaża była bronowana (czyszczona) i nie można było po niej chodzić przez dłuższy okres czasu. "Bardzo dobrze pamiętam zimy. Mroźne, długie zimy. Pamiętam doskonale też zimę stulecia! Zamarznięte molo, to był dopiero widok" - mówił.
 
 Oddawali na skup makulaturę i butelki. "Dostawaliśmy za to pieniądze".
 
Pozwolę sobie przytoczyć słowa pani Danuty Fiszer, córki pana Antoniego "Dawniej żyło się biednie, ale wesoło". Te słowa zostaną w mojej pamięci na bardzo długo.
 
*Praca konkursowa - Ewelina Zarębska, III Liceum Ogólnokształcące im. Agnieszki Osieckiej w Sopocie