Andrzej Strzępek
Idzie kominiarz po drabinie, fiku-miku… Już w kominie!
– Zauważyłam takie nasze zboczenie zawodowe: gdziekolwiek jesteśmy, zawsze patrzymy czy dym z komina ładnie, prosto leci
 
Aleksandra Kozłowska
Wyglądają imponująco. Cała trójka w charakterystycznych, czarnych mundurach: dwurzędowe zapięcie na trzynaście srebrzystych guzików, szerokie, skrórzane pasy, przy których pobrzękują zestawy kluczy kominiarskich, no i oczywiście cylindry. Odruchowo szukam przy sobie guzika, ale dziś akturat wszystko mam zapinane na zamki. Co za pech!
Troje na dachu
Ubrana na czarno trójka to rodzina sopockich kominiarzy. Senior rodu – Andrzej Strzępek oraz jego dzieci: Adam Strzępek i Mirosława Strzępek-Olszanowska. Nie ma już chyba zawodu, którego nie wykonywałaby kobieta, ale „kominiarkę” spotykam po raz pierwszy w życiu. – Nie „kominiarkę”, kominiarza – poprawia Mirosława odgarniając długie, ciemne włosy. – Albo mistrza kominiarskiego, bo tak jak chłopaki – mam wszystkie uprawnienia. 
O ile kobieta-kominiarz to rzeczywiście wciąż rzadkość i ludzie nieraz  dziwią się widząc Mirosławę w zawodowym stroju, o tyle rodzinne firmy, przekazywanie zawodu i umiejętności z pokolenia na pokolenie to zjawisko powszechne. – Miałem niecałe dziesięć lat, gdy tato wziął mnie na dach naszego 10-piętrowego wieżowca przy Tatrzańskiej. Zajrzałem do komina, spojrzałem w dół i… poczułem wolność – śmieje się Adam. – Wiedziałem, że właśnie to chcę robić. Zostać kominiarzem.
I tak w 2002 r., zaraz po gimnazjum 16-letni Adaś zaczął w Izbie Rzemieślniczej w sopockim Cechu Rzemiosł naukę zawodu. Pierwsze zadania? – Nic skomplikowanego: szczotka i na dach – wspomina młodszy Strzępek. – Oczywiście nie sam, zawsze z doświadczonym mistrzem.
Nauka w Cechu trwała trzy lata. Potem już jako czeladnik jeszcze przez dwa lata zgłębiał tajniki fachu zakończone egzaminem mistrzowskim. Adam: - Egzamin na mistrza? Dostaje się bardzo trudny komin do rozpracowania. Bo to co widzimy na dachu, czyli komin np. z prawej strony wcale nie musi się zgadzać z tym, co w piwnicy. Przewód kominowy bardzo rzadko biegnie prosto z góry na dół, zwykle to cały labirynt, w którym niełatwo się połapać.
Kominiarka
Jego starsza siostra, chociaż żartuje, że już urodziła się jako kominiarz, na początku wcale się do tego zawodu nie paliła. 
– Skończyłam ekonomię w Wyższej Szkole Gospodarowania Nieruchomościami w Warszawie, chciałam być rzeczoznawcą majątkowym – opowiada Mirosława. – I nawet zaczęłam pracę w tej dziedzinie. Ale czegoś mi brakowało, coś było nie tak. Zrozumiałam, że wolę jednak kominiarstwo. 
W rodzinnej firmie Strzępków najpierw zaczęła od czystej roboty: wypełnianie dokumentów, wystawianie faktur. Jednocześnie od 2003 r. pod okiem taty zdobywała doświadczenie w kominiarskiej praktyce, po czym uzyskała dyplom mistrza.  
Rodzeństwo Strzępków to sopocianie od urodzenia, znają to miasto od dziecka. Ich ojciec Sopot wybrał. Urodził się w Cedrach Wielkich na Żuławach skąd w latach dzieciństwa przeprowadził się do Pszczółek. Chciał zostać ślusarzem; nawet jedno pracowite lato spędził na praktykach w lokalnym zakładzie ślusarskim. – Ale finansowo słabo to wyglądało. Kominiarze zarabiali znacznie lepiej, postanowiłem więc tym się zająć. Zostałem pierwszym kominiarzem w rodzinie – wspomina Andrzej Strzępek.
W 1970 r. zaczął pracę w spółdzielni kominiarskiej w Oliwie. W 1980 r. Strzępkowie przeprowadzili się do Sopotu-Kamiennego Potoku - jako młode małżeństwo otrzymali prawo do spółdzielczego mieszkania. W1991 r. założył własną działalność – Usługi kominiarskie Andrzej Strzępek.
Nie tylko czyszczenie kominów
Zwykły dzień sopockiego kominiarza? – Nie ma zwykłych dni – uśmiecha się Adam. – Zawsze trafi się coś niespodziewanego. Kiedyś dzień pracy był bardziej przewidywalny. Przychodziło się rano do biura, brało książkę adresową, szczotki, kulę na lince, wsiadało na rower i ruszało na kolejne ulice. W Sopocie działały dwa zakłady kominiarskie, tata działał na górnym Sopocie , drugi zakład na dolnym. Do dziś ojciec żartuje, że był szeryfem połowy miasta. 
Teraz należy najpierw zgłosić się do administracji i uprzedzić wspólnoty mieszkaniowe: rozwiesić na klatkach ogłoszenia, że tego i tego dnia, w tych godzinach pracownicy danej firmy przyjdą czyścić kominy i/albo skontrolować wentylacje oraz szczelność instalacji gazowych. Pracują od 8 do 12, potem przerwa i znów od 16 nawet do 20 – nie każdy przecież może być w domu przed południem. 
Mirosława: - Kominiarz wciąż kojarzy się głównie z usmoloną sadzą twarzą, piecem na węgiel, kominem. A my kontrolujemy też szyby wentylacyjne („obrośnięta” kratka w ścianie to dobry znak – wentylacja dobrze działa) i instalacje gazowe. Tymczasem ludzie wciąż potrafią się zdziwić: „Kominiarz? Do mnie? A po co, przecież piec mam gazowy”. 
Andrzej: - Na gazowe ogrzewanie przechodzi coraz więcej gospodarstw. W ciągu lat mojej pracy ubyło jakieś 60-70 proc. pieców węglowych. Nie ma już ich nie tylko w mieszkaniach prywatnych, ale i w ośrodkach wczasowych, szklarniach – jak np. u ogrodników Zdrojewskich, na dworcu czy w hotelach. A pamiętam m.in. kotłownię w Grand Hotelu: ogromny jak średniej wielkości pokój piec. Przychodziło się wcześnie rano, otwierało tę bestię i wchodziło do środka ze szczotkami – całe wnętrze było do wyczyszczenia. 
O kominach i piecach Strzępkowie mogą opowiadać godzinami. 
– Zauważyłam takie nasze zboczenie zawodowe: gdziekolwiek jesteśmy, zawsze patrzymy czy dym z komina ładnie, prosto leci – śmieje się Mirosława.
A dym ładnie leci, gdy – jak to mówiły nasze babcie – jest dobry cug. Na jakość cugu wpływa nie tylko czysty komin (część sadzy musi zostać, służy jako izolacja), ale i krążenie powietrza w domu. Nowe, mocno uszczelnione okna takiej transpiracji nie służą. Ciągowi w kominie nie służy też wilgotna, bezwietrzna pogoda.
Umiarkowany lęk wysokości
Żeby zostać kominiarzem należy wyróżniać się następującymi cechami:
- siłą i sprawnością fizyczną. Kula do czyszczenia kominów waży 1,5-2 kg, wyciągnięcie jej z 40-metrowego wyciągu wymaga naprawdę niezłych mięśni. Nie mówiąc już o rozbijaniu czopu w kominie ważącym nawet i 60 kg bolcem. Dlatego w takich sytuacjach Mirosława zawsze może liczyć na pomoc swoich „chłopaków”.
- zdrowiem i odpornością. Kominiarz pracuje przez cały rok, latem i zimą, wiele godzin na dworze. Zgrabiałe dłonie dobrze rozgrzewa gorący komin, ale to tylko krótkie chwile ciepła. Po mieście zwyczajowo przemieszcza się na rowerze.
- brakiem lęku wysokości, a raczej – jak zgodnie podkreślają Strzępkowie – umiarkowanym lękiem. Tak żeby nie cierpła skóra na widok 40 metrów w dół, ale i żeby brawura nie wygrała ze zdrowym rozsądkiem. Choć i tak dla przeciętnego obserwatora bieganie Andrzeja i Adama po kalenicy czy wspinaczka po stromo ułożonych dachówkach to szczyt ryzykanctwa.
- zamiłowaniem do fizyki. Jej prawa związane z ruchem zimnego i ciepłego powietrza to podstawa teorii w kominiarskim fachu.
- tolerancją i wyczuciem. Ludzie potrafią bowiem o godz. 13 otworzyć drzwi w piżamie i zapytać: „Kominiarz? Tak rano?” albo dyskutować w nieskończoność na temat tego, że palenie śmieci w piecu tak naprawdę niczemu nie szkodzi. Wytyczne dla mieszkańców kominiarz przekazuje więc administracji, niech ona użera się z mądralami.
Kominiarz na szczęście
- Zmieniło się nie tylko ogrzewanie w domach, zmienił się też stosunek społeczeństwa do nas – przyznaje z żalem Adam. – Kiedyś kominiarz traktowany był jak przeciwieństwo czarnego kota – zawsze przynosił szczęście. Choć nadal zdarza się, że na nasz widok przechodnie łapią się za guziki, to jednak zanikający zwyczaj.
Mirosława: - W latach 70., 80. co roku w sylwestra tata w czystym mundurze i w cylindrze, z naręczem kalendarzy szedł z noworocznymi życzeniami na molo, do pobliskich restauracji i lokali. Wszędzie był z radością witany, goszczony, częstowany. Rozbawieni imprezowicze brali kalendarze, szczodrze sypali napiwkami. Bywało, że całą pensję zebrał podczas tej jednej nocy. Dziś już tego nie robi. Zmieniły się zwyczaje, nastała nieufność. Trudno się zresztą dziwić – od kilku dobrych lat po domach krążą fałszywi kominiarze zbierając pieniądze niby za nasze usłgi. Tymczasem nasza praca wliczona jest w czynsz, lokator nic dodatkowo nie płaci! Jeszcze w kwietniu próbują sprzedawać kalendarze (podczas, gdy my nigdy ich nie sprzedawaliśmy – wręczaliśmy w prezencie, a jeśli ktoś chciał dać napiwek, to proszę bardzo, ale obowiązek to nie był). Oszuści okradają staruszków stosując metody na „wnuczka”, na „kominiarza”. Ludzie przestali nas chętnie wpuszczać do domów. 
Ale bywa i tak, że ktoś specjalnie zadzwoni do firmy by zamówić sobie kominiarza na ślub. Żeby zaraz po tym, jak państwo młodzi wyjdą z kościoła złożył im życzenia, zapozował do wspólnej fotografii, zapewnił szczęście na nowej drodze życia. 
Swoje święto kominiarze obchodzą razem ze strażakami – 4 maja, w dzień św. Floriana. Krajowa Izba Kominiarska organizuje główne obchody w Warszawie, tu, w Sopocie kominiarze świętują raczej prywatnie. 
Rodzicielska duma
Pytam Andrzeja czy dumny jest ze swoich dzieci. – Wiadomo! – nie kryje satysfakcji. – Na początku martwiłem się czy sobie poradzą, ale teraz widzę, że są w tym bardzo dobrzy. A ja cieszę się, że coś po mnie zostanie. 
Nie wykluczone, że firmę przejmie kolejne pokolenie. I Adam i Mirosława mają dzieci, jej 9-letni synek już pokazał się jako kominiarz – na razie tylko w przedszkolu, podczas zabawy karnawałowej. Ale może to też początek dalszej drogi?