Moja rodzina od wielu pokoleń związana była Warszawą. W powstaniu warszawskim rodzice stracili wszystko, dlatego zdecydowali się na wyjazd. W 1945 roku do Sopotu przyjechał najpierw mój ojciec, a następnie dołączyła do niego moja mama, Hilaria, ze mną i z moim młodszym bratem, Wojciechem. Mój ojciec, Leopold Piechowski, był handlowcem. Pracował przez wiele lat w firmie Bracia Pakulscy w Warszawie. Przed wojną była to bardzo znana firma. Mój tata pracował w handlu tyle lat, więc miał różne znajomości. Jeden ze znajomych nawiązał z nim kontakt i poprosił, żeby tata koniecznie przyjechał do Sopotu, dlatego że chciał tam otworzyć sklep i miał dla taty posadę. Z Sopotu zachowały się dokumenty ojca ze Związku Kupców i Przemysłowców związane z jego działalnością zawodową.
Ojciec był niezwykle aktywnym człowiekiem – pracę zawodową zakończył dopiero w wieku 86 lat. Miał bardzo ciekawy życiorys – w 1918 roku jako ochotnik zgłosił się do wojska i brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 roku. Należał do 21 Pułku Piechoty im. Dzieci Warszawy. Jego pamiętniki z tamtych czasów z opisem działań wojennych zostały przekazane do Biblioteki Narodowej. Ojciec walczył także podczas II wojny światowej, brał udział w powstaniu warszawskim; z tego okresu także pozostawił wspomnienia, które przekazałam do Muzeum Powstania Warszawskiego. Wiele lat później jako kombatant angażował się w działalność edukacyjną, współpracował ze szkołami, zbierał także materiały historyczne.
W Sopocie chodziłam do Szkoły Podstawowej im. Marii Konopnickiej, która mieściła się przy ówczesnej ulicy Stalina. Skończyłam tu 6 i 7 klasę. Czasy szkolne przypadły na trudny okres lat powojennych, 1946–1947, każdy z uczniów pochodził z innego końca Polski, rodzice tych młodych ludzi wracali z obozów, z wojny po ciężkich przeżyciach. Mimo że nie było łatwo, mam dobre wspomnienia z tamtego czasu. Szczególnie miło wspominam nauczycieli, zwłaszcza wychowawcę z 7 klasy, to był fantastyczny człowiek, który kochał to, co robił. Kiedyś był taki zwyczaj, że dziewczynki zbierały wpisy do pamiętników, ja też miałam taki pamiętnik. Zachował się on do dziś i jest rodzinną pamiątką, którą często pokazuję mojej wnuczce. Do mojego pamiętnika wpisywały się koleżanki i koledzy, zachował się w nim także wpis mojego wychowawcy. Z wieloma szkolnymi przyjaciółkami utrzymywałam kontakty przez wiele lat, m.in. moją koleżanką była Eugenia Rusin, późniejsza mistrzyni Polski w pchnięciu kulą. Spotkałyśmy się kiedyś w Warszawie, gdy przyjechała na jakieś zawody.
W Sopocie z rodziną mieszkaliśmy przez sześć lat. To był czas, kiedy ludzie zaczepiali się na Wybrzeżu, a potem wracali w swoje strony. Wyjechaliśmy z Sopotu na początku lat pięćdziesiątych, pamiętam, że było to chyba późną jesienią. Mój ojciec bardzo tęsknił do Warszawy, mimo że rodzice mieli bardzo ładne mieszkanie i dobre warunki. Moja mama nie bardzo chciała wyjeżdżać z Sopotu, bo dobrze się tam czuła, ale ojciec bardzo tęsknił. Był on urodzonym warszawiakiem. Na początku mieszkaliśmy u rodziny w Otwocku, bo rodzice bardzo długo czekali na przydział mieszkania w Warszawie. Mimo że od dawna mieszkam w Warszawie, to wciąż czuję się w części sopocianką, bo właśnie tutaj spędziłam dzieciństwo. Do Sopotu przyjeżdżałam później wielokrotnie, ponieważ często odwiedzałam inną szkolną koleżankę, z którą przyjaźniłam się przez wiele lat. Z chęcią wciąż tu wracam i zawsze idę na ulicę Grunwaldzką 79, tam, gdzie było kiedyś nasze mieszkanie.