Agnieszka Olędzka

Sopockie Bullerbyn

 

W Sopocie mieszka od urodzenia. Sama o sobie mówi, że wychowała się w pracowni - bawiła się pod stołami kreślarskimi, wśród rolek kalki technicznej i szablonów do liter. Jej rodzice byli architektami, podobnie jak większość sąsiadów. Wspólnie stworzyli sopocki Montparnasse architektów - ul. Wyspiańskiego

 

Tekst: Aleksandra Kozłowska

 

Uliczka biegnie właściwie w lesie. Rozłożyste sosny niemal drapią gałęziami w okna, ptaki świergoczą i zaglądają do karmników, wiewiórki ganiają po drzewach. Agnieszka wspomina, że kiedy była mała, nie było tu nawet ulicy, a zwykła, piaszczysta droga. Dopiero później dostała asfaltową nawierzchnię. Obok rozciągała się łąka, stała prawdziwa wiejska chata. I to zamieszkana!

Jesteśmy w jej domu (zaprojektowała go na początku lat 90. Danuta Olędzka, matka Agnieszki) na początku ul. Wyspiańskiego. Przez wielkie okna widać las i ogród, wspaniałe uczucie, że jesteśmy poza miastem towarzyszy mi przez całe nasze spotkanie.

- W połowie lat 50. XX w. mój ojciec, Daniel Olędzki wpadł na pomysł budowy mini osiedla. Założył Sopocką Spółdzielnię Mieszkaniową „Dom”. W ten sposób na szczycie morenowego wzgórza, z którego w jednym kierunku rozciąga się krajobraz architektury przypominający pejzaże Cezanne`a, a w drugim otwiera się panorama Bałtyku, powstały domki przy Wyspiańskiego. Urbanistyka i architektura osiedla była wspólnym dziełem pracowników Miastoprojektu Gdańsk. Większość mieszkańców tej zacisznej ulicy to architekci, malarze, artyści.

 

Opera i falowce

 

Dziełem Daniela Olędzkiego jest też budynek Opery Bałtyckiej, Teatr Muzyczny w Gdyni, Teatr w Kielcach, Teatr Wybrzeże (wspólnie z Lechem Kadłubowskim), z całym zespołem architektów stworzył też projekt urbanistyczny Grunwaldzkiej Dzielnicy Mieszkaniowej we Wrzeszczu.

Natomiast Danuta Olędzka, architektka zatrudniona w gdańskim Miastoprojekcie współtworzyła (razem z Tadeuszem Różańskim, Józefem Chmielem i Januszem Morkiem) słynne falowce na Przymorzu. Jest również współautorką innej ikony gdańskiego modernizmu - Domu Technika (wspólnie ze Szczepanem Baumem i Zbigniewem Budzyńskim), zaprojektowała tam (razem z Andrzejem Trzaską) m.in. bardzo modną w latach 60. mozaikę. 

Trzeba przy tym pamiętać, że czasy były niełatwe, także dla architektów - obowiązywały ściśle określone normy, mieszkania nie mogły być większe niż z góry narzucone metraże. Stąd te falowcowe klitki. Projektanci robili co mogli, by tę bardzo ograniczoną przestrzeń uczynić w miarę komfortową.

 

Sopockie Bullerbyn

 

- Nasze dzieciństwo było bardzo ciekawe - uśmiecha się na to wspomnienie Agnieszka. - Spędzaliśmy czas przy deskach kreślarskich, pod stołami zawalonymi rysunkami… Rodzice pracowali na dwóch etatach, do tego startowali w konkursach, a my z bratem bawiliśmy się wśród rolek kalki technicznej i szablonów do literek. Sama też rysowałam, nie było wtedy setki programow w TV ani wymyślnych zabawek. Tworzyliśmy fajną, zgraną paczkę z dziećmi sąsiadów, pięciolatki opiekowały się nami, trzylatkami. Niczym dzieci z Bullerbyn porozumiewaliśmy się gwizdami. Bawiliśmy się w pobliskim lesie…Ulica była sceną naszych twórczych zabaw, kompozycji wielkoformatowych z kwiatów i roślin, rysunków. Spotykaliśmy się na wspólne malowanie. Na Sylwestra dekorowaliśmy ściany obrazami. Pętaliśmy się wśród znajomych architektow, malarzy, artystów.

Potem zaczęła się szkoła: podstawowa nr 1 przy Armii Czerwonej, dziś: Armii Krajowej oraz liceum nr 2 im. Bolesława Chrobrego. Upodobanie Agnieszki do rysunku i malowania pozostało. Właśnie przygotowuje cykl wystaw malarstwa z okazji 35-lecia dyplomu.

 

Bimber ratuje życie

 

- Mój ojciec przed wojną mieszkał w Gdyni Orłowie, kształcił się w gimnazjum jezuitów - opowiada Agnieszka. - Podczas okupacji był w Warszawie, brał udział w Powstaniu Warszawskim. Nigdy nie opowiadał o tamtych czasach. Oddawał się swojej pasji jaką było projektowanie, architektura. Żył w kultowych latach 60. XX w.! Natomiast jego rodzice: Władysław i Tatiana Olędzcy najpierw mieszkali na Łotwie. Dziadek kształcił się w Petersburgu. Znajomość niemieckiego i rosyjskiego wielokrotnie ratowała życie jego rodzinie podczas wojny i okupacji. Po wojnie wrócili do Gdyni.

Natomiast matka Agnieszki, Danuta z domu Sorgowicka, pochodzi z okolic Nowogródka. Chodziła do szkoły powszechnej sióstr nazaretanek w Nowogródku. Ze szkoły ma do dziś kilka bliskich przyjaciółek, ich życiorysy są bardzo ciekawe. Jedna z nich z wojskami armii Andersa dostała się do Indii. Kolejna została wywieziona do Kazachstanu.

- Rodzice mojej matki: Janina i Władysław Sorgowiccy pochodzili z Kresów Wschodnich. Babcia była artystyczną duszą, pięknie haftowała, szyła. W 1941 r. Nowogródek został zbombardowany, spłonęło wszystko, zamieszkali więc na wsi u rodziny. W 1945 r. zdecydowali się na repatriację do Polski. Jak opowiadała mama, dostali się do transportu przy pomocy bimbru, którym dziadek przekupił sowieckiego oficera. Po wojnie dziadek i babcia zamieszkali się w Gdyni.

- Na Wybrzeżu mama zrobiła maturę, potem zdała na architekturę na Politechnice Gdańskiej - kontynuuje Agnieszka. - Opowiadała, że kiedy zaczynała studia, zwróciła uwagę na jednego z kolegów. Siedział na schodach bardzo pewny siebie student, który głośno się mądrzył. „O nie, taki to w życiu nie zostanie moim mężem” - pomyślała mama. Po kilku latach to z nim właśnie wzięła ślub.

 

Czym skorupka za młodu…

 

Było więc właściwie przesądzone, że dzieci pary architektów też wybiorą artystyczną ścieżkę. Brat Agnieszki dokładnie poszedł w ślady rodziców, ona zaś w 1979 r. dostała się do Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Gdańsku na Wydział Malarstwa i Grafiki. Studia skończyła z wyróżnieniem w 1984 r. Tematem jej pracy dyplomowej było nieme kino, zaprojektowała serię plakatów.

Po studiach zajmowała się malarstwem, rysunkiem, fotografią i komunikacją wizualną.

-W latach 90. XX w. centrum mojego życia artystycznego na kilka lat przeniosło się do Holandii, gdzie wystawiałam malarstwo olejne i gwasze, pogłębiając własny styl, otwierając się na europejskość malarstwa - mówi Agnieszka.

I wylicza swe artystyczne podróże.

Podróż pierwsza: Muzea i tulipany

-Pierwszą rzeczą, którą zauważyłam po przyjeździe do Utrechtu, był ręcznie robiony kalendarz: 31 dni maja. Wszystkie dni zostały wypełnione notatkami, spotkaniami, wizytami… Zaczęłam swoją podróż: muzea, lekcja historii sztuki, setki obrazów. Maj jest miesiącem moich urodzin, miesiącem największego rozkwitu wiosny. Niesamowite krajobrazy, paski kolorowych tulipanów uprawianych tutaj jak ziemniaki. Holandia mnie oczarowała - wyznaje.

Celem drugiej podróży była galeria Mandala Ei.

-Dotarłam do galerii Mandala Ei prosto z Rastede Palais w Niemczech, gdzie moje malarstwo były eksponowane w pałacowych wnętrzach. Samotna stodoła wśród świeżo nawożonych pól. Widok i zapach wcale mnie nie zachwyciły... Tutaj odbyła się moja pierwsza wystawa w Holandii. Joep Luijcx zawiesił mój obraz do góry nogami… i zrujnował wszystkie moje dotychczasowe pomysły.

Kolejny wyjazd to wystawa, która odbywa się na dworcu kolejowym w Leerdam. - Zazwyczaj zatłoczone, hałaśliwe wnętrze staje się galerią sztuki. Magiczna wyspa artystyczna stworzona przez grupę twórców tam pracujących i mieszkających - wspomina malarka.

I podróż czwarta: Mail Art

-Z Holandii do Polski to podróż samochodem od wschodu do zachodu słońca i kilka godzin więcej. Jeden z przyjaciół malarzy, twórców Mail Artu Rinus Groenendaal był przekonany, że kraj, w którym mieszkam, leży gdzieś po drugiej stronie Uralu, niedaleko Chin. Po powrocie do Sopotu czeka na mnie w skrzynce pierwsza kartka pocztowa. Mail Art to idea przesyłania i otrzymywania przez grono artystów  za pomocą poczty komunikatów wykorzystujących prosty druk informacyjny, kolaże, fotografie, znaczki, stemple, koperty…

- Ostatnio prowadziłam zajęcia malarstwa i rysunku w mojej pracowni pod nazwą Color Spa. Praca z uczniami rozbudziła moją ciekawość do malowania z natury. Na wystawę w ramach Festiwalu Sztuki Kunstkijk przygotowałam wielkoformatowe gwasze. Czerpałam magię ze świata przyrody, pozwoliłam sobie na swobodę wypowiedzi. Każde pociągnięcie pędzla to krok taneczny - ruch dłoni delikatny lub szorstki, decydujący czy pełen wahania. Tworzy energię prosto ze świata natury - rozwodzi się w natchnieniu Agnieszka.

Pytam czy Sopot jest dla niej inspiracją.

- To idealne miejsce do pracy twórczej! Kompozycję i przestrzeń w mojej pracy traktuję architektonicznie. Sopot i jego piękna zabytkowa architektura są moją fascynacją od dzieciństwa. Obecnie przygotowuję prace olejne na 35-lecie pracy twórczej. Inspiracją tego cyklu prac jest kolor. Kolory natury, piasek, plaża, morze, las… Sopot.