Ryszard Stachura w swoim zakładzie, Sopot 2018 r.
Wejścia do zakładu strzegą dwa koty. Właściwie trudno powiedzieć, że strzegą, bo akurat śpią. Nic zresztą dziwnego, jest bardzo ciepłe, majowe południe – idealny czas na drzemkę. – A, to dachowce; gdzieś jest jeszcze trzeci. Przyszły tu któregoś dnia i tak już zostały – wyjaśnia Ryszard Stachura, założyciel i szef firmy SKRAW-MET. - Ta kotka jest bardzo mądra, zupełnie jak pies – pokazuje miarowo oddychającą, zwiniętą na krześle kulkę czarno-białego futra.
Wie co mówi, bo od 28 lat miał sznaucery. Uważa, że to najbardziej inteligentne ze wszystkich psów. Hodował je na wystawy, gdzie regularnie kosiły najwyższe nagrody. W biurze firmy ma całą kolekcję pucharów. Najlepszy ze sznaucerów był Basko, mistrz nad mistrze, zdobywca ponad 30 medali. – Niedawno pochowaliśmy ostatnią suczkę, nie będę już brał kolejnych. Zostaną nam koty.
Osiemnaście lat. Do setki
Zakład, a także dom Stachury mieści się w Sopocie, niedaleko morza, w małej uliczce Berka Joselewicza. Na podwórku oparty o ścianę stoi pierwszy szyld firmy: „Punkt usługowy” – głoszą drukowane, podkereślone na czerwono litery. „Mechanika precyzyjna. Ślusarstwo-tokarstwo”, pod tym nazwisko i numer telefonu z czasów, gdy tych w Sopocie było jeszcze bardzo niewiele: 396. Strona internetowa zaś dumnie głosi: „Jesteśmy z Wami od 1966 r.” Sam właściciel lubi mówić, że ma osiemnaście lat. I zaraz potem dodaje: - Do setki.
Trudno uwierzyć, że stuknęła mu już osiemdziesiątka. Szczupły, dziarski, zapracowany, cały czas pełen nowych planów – właśnie wykańcza nowe mieszkanie, nie kryjąc dumy oprowadza po nie do końca jeszcze umeblowanych pokojach. Z pewnością lubi swoją pracę – to, czym się zajmuje dobrze ilustruje przegląd takich urządzeń, jak: maglownice przekładnie listwowe, przekładnie kulkowe ślimakowe, siłowniki hydrauliczne, siłowniki skrętu prezentowany na internetowej stronie SKRAW-METu. Ale to nie regeneracja pomp wspomagania czy drążków kierowniczych jest jego życiowym motorem. Tym motorem są… właśnie motory, a dokładniej ciężkie skutery Suzuki Burgman 400.
W lipcu 2012 r. na takim skuterze Stachura wraz z panią Agatą, swoją – jak ją określa - prawą ręką (jechała na drugim skuterze) dotarł na Nordkapp, przylądek w Norwegii, jeden z najdalej wysuniętych na północ skrawków Europy. 
– Przejechaliśmy siedem tysięcy km. Tundra, zimno, przepiękna dzika przyroda – opowiada mistrz mechaniki precyzyjnej i pokazuje wydaną na zamówienie książeczkę ze zdjęciami z tej podróży. – Uwielbiam norweską roślinność, fiordy, pustkowie. Ludzie tam żyją w domach oddalonych od siebie o całe kilometry, otoczeni wspaniałą naturą. 
W biurze, gdzie rozmawiamy wisi powiększone zdjęcie z norweską naturą – Stachura zrobił je podczas tamtej wyprawy. Widać fragment fiordu i wijącą się wzdłuż niego szosę, wyżej gęste, zielone lasy. 
Lubi jeździć nie tylko skuterem. Co roku wyruszają z Agatą na ryby do Szwecji. Wtedy jadą kamperem, choć Stachura mówi, że jako harcerz zdecydowanie bardziej woli Suzuki i namiot. – Mogę się wtedy zatrzymać, gdzie chcę, kontakt z przyrodą jest bliższy – mówi.
Na brak kontaktu ze szwedzką naturą nie może chyba jednak narzekać. W kolejnej książeczce – fotograficznym pamiętniku z innej skandynawskiej podróży widać nie tylko pełne łosi rezerwaty i letnią bujność traw i jeżyn, ale przede wszystkim ogromne (do półtora metra), zębate szczupaki, z którymi Stachura ochoczo pozuje. – Część po złowieniu wypuszczam, część przywozimy do domu. A gdy nie jesteśmy w Szwecji, wędkujemy na Kaszubach. Agata najbardziej lubi łapać okonie.
Nie żółta łódź podwodna
Kaszuby i Kociewie Stachura ma we krwi – urodził się w Starogardzie Gdańskim, dorastał w Kartuzach. Ale geny w nim wymieszane. – Ojciec był krakus, matka lwowianka. Przed wojną mieszkali w Starogardzie, ojciec pracował jako główny księgowy w zakładach spirytusowych – opowiada mechanik. – W 1939 r. został wysłany do Lwowa, do innej fabryki spirytusu na kontrolę. Miało tam dojść do jakichś malwersacji, ojciec miał to zbadać. Pojechaliśmy całą rodziną. Wybuchła wojna. Ojca zabili Rosjanie, mojego starszego brata Ukraińcy. Do Starogardu wróciłem tylko z mamą. I z przestrzeloną walizką. Nasze mieszkanie przetrwało, ale było puste – wszystkie meble zajęli Niemcy. Przeprowadziliśmy się do Kartuz, gdzie mama dostała pracę jako kierowniczka sklepu monopolowego. No i zaczęły się problemy – Kaszubi źle nas traktowali, byliśmy dla nich przybłędami ze wschodu. W szkole byłem szykanowany, nie miałem przyjaciół. Ale lubiłem tańczyć – należałem do zespołu Kaszuby.
Na dalszą naukę wyjechał do Gdańska. Skończył Technikum Mechaniczne we Wrzeszczu. – W ramach praktyk pracowałem w Stoczni Komuny Paryskiej w Gdyni. Wzięli mnie do obróbki metali. Dobrze się w tym czułem, choć obróbka skrawaniem to najtrudniejszy zawód. Ale że miałem w tym kierunku umiejętności, zatrudniła mnie później Stocznia Marynarki Wojennej. Robiłem dla nich m.in. części do łodzi podwodnych.
Zanim jednak do tego doszło, w 1966 r., Ryszard Stachura zaraz po uzyskaniu dyplomu mistrza w zakresie ślusarstwa i mechaniki precyzyjnej otworzył w Kartuzach (żeby być blisko starzejącej się matki) punkt naprawy maszyn do pisania. Dwa lata później przekształcił punkt w Warsztat Mechaniki Precyzyjnej Ślusarstwa i Tokarstwa Metalowego, a w 1972 r. przeniósł firmę (i swoje mieszkanie) do Sopotu. Nazwał ją SKRAW-MET. 
Różowe płaszczyzny na Festiwalu Interwizji
 
Przez 46 lat zakład Stachury rozbudowywał się i rozwijał. Przybywało maszyn (jedną z nich – służącą do diagnostyki przekładni kierowniczych mechanik sam zaprojektował), pojawiały się nowe zlecenia. Dziś – jak czytamy na stronie – zakres działań firmy to m.in.: prace tokarskie, ślusarskie i obróbki cieplnej, a „dodatkowo firma specjalizuje się w produkcji bardzo dokładnych i specjalistycznych części do silników okrętowych oraz części zamiennych do podzespołów tych silników”. 
Choć brzmi to zaskakująco, SKRAW-MET miał swój udział również w sukcesie tak prestiżowego wydarzenia, jak sopocki Festiwal Interwizji w 1979 r. Sam Stachura mówi o tym: - Uratowałem ten festiwal. Miałem dwa miesiące na przebudowanie projekt, ten poprzedni do niczego się nie nadawał.
Chodziło o mechanizm specjalnego ekranu stanowiącego część scenografii. Tygodnik Radio i Telewizja z września 1979 w artykule Zygmunta Gutowskiego pt. „Posopockie refleksje” pisze: „Złożony z pionowych ruchomych elementów ekran, dzięki mechanizmowi opracowanemu przez Ryszarda Stachurę, można było dowolnie kształtować bądź z elementów o powierzchni lustrzanej, bądź z różowych płaszczyzn, w które to dla telewidzów można było wkluczowywać dowolny obraz np. z innej kamery.” 
Gutowski nie ma przy tym wątpliwości, że „przejęcie przez PRiTV roli głównego organizatora Festiwalu i nadanie mu rangi Festiwalu Interwizji bezsprzecznie wzmoniło jego pozycję na rynku europejskim. Boney M., Demis Roussos, Grace Kennedy – już same nazwiska występującyh gościnnie gwiazd mają swoją wymowę. Również i radiowo-telewizyjna forma przekazu jest coraz doskonalsza, wskazująca na fakt, że festiwale stały się naszą telewizyjną specjalnością.”
W swych zachwytach posuwa się też do śmiałej konstatacji: „Ulica Bohaterów Monte Cassino (…) może śmiało konkurować z bardziej znanym uczestnikom festiwali o światowym rozgłosie bulwarem Croissette w wypełnionym palmami Lazurowego Wybrzeża Cannes. Podobnie jak pięknie położona wśród drzew Opera Leśna nie ustępuje żadnej z sal koncertowych sławnego MIDEM.”
Gdy pytam Stachurę o Sopot, dancingi, dyskoteki i jego własne związane z tym doświadczenia, mechanik kręci głową: - Nie lubię takich rzeczy. Wolę przyrodę, ciszę, mało ludzi. Do dziś pamiętam biwak w Wieżycy (to nie Sopot, ale niedaleko), jakieś 60 lat temu. Letni wieczór, na jeziorze flauta, mój dziurawy namiot, ognisko i… piękna dziewczyna. Po drugiej stronie jeziora ktoś grał na trąbce. Takie rzeczy zostają w sercu na zawsze, mimo że dziewczyna potem mnie opuściła.
Brakuje młodej kadry
Wsród pamiątkowych dokumentów szczególnie ceni sobie podziękowania z połowy lat 90. od ordynatora oddziału chirurgii dorosłych Wojewódzkiego Szpitala im. Kopernika w Gdańsku. Ordynator pisemnie wyraża wdzięczność „za bezpłatną regenerację i naprawę sprzętu do zabiegów laparoskopowych”. Do tego sporo nagród - od brązowej do złotej i honorowej Odznaki Rzemiosła, srebrny medal im. Jana Kilińskiego z 2000 r., wyróżnienie w Konkursie "Firma z Jakością" w 2001 r. i tytuł „Rzemieślnika Roku” (w podkategorii Senior Rzemiosła) z 2017 r.
- Wszystko pięknie: nagrody, maszyny, spory zakład. Ale co z tego, skoro brakuje mi ludzi do pracy? – denerwuje się Stachura. – Daję ogłoszenia do gazety, zgłasza się kilku, a każdy ma dwie lewe ręce. Albo rysunku w ołówku zrobić nie może, bo uczył się jedynie na komputerze. Tragedia! Pozamykali szkoły zawodowe, nie ma młodej kadry, nie będzie komu pracować – istny sabotaż! Ja dopóki mogę, pociągnę, ale co potem?
Na razie żeby złapać oddech na kolejne miesiące roboty planuje podróż na Islandię. Promem i dalej skuterem, oczywiście.