Lata przedwojenne

Mój ojciec urodził się w Berezie Kartuskiej na Polesiu. To było w 1901 roku i dlatego mówię, że był równolatkiem Sopotu. Tata był legionistą 2. Brygady Ułanów Legionów Polskich. Walczył z bolszewikami w 1920 roku. 2 września 1928 roku ożenił się z moją mamą Bronisławą z domu Żuk. Rodzice zamieszkali w twierdzy Brześć na Bugiem. To była taka twierdza jak Modlin pod Warszawą. My (ja, siostra i brat) się tam wszyscy rodziliśmy. Twierdza była swego rodzaju miasteczkiem wojskowym, otaczała ją rzeka Bug i Muchawiec. Pamiętam bramy: Terespolska, Brygidki tam też było słynne więzienie. Był dworzec, skąd ciuchcią jeździło się do Brześcia, a to było wojewódzkie miasto Polesia – największego wówczas polskiego województwa. Mieliśmy tam też korty, sklep dla mieszkańców, kościół, szkołę (do której chodziłam), małe ZOO, biały pałac, gdzie były bale i uroczystości. Dwa lata przed wojną przeprowadziliśmy się w własnego domu, 2 kilometry od twierdzy. Przy tym domu tata na początku wojny zakopał w słoju zdjęcia, dokumenty, pistolet i jego odprawę trzymiesięczną. Jeszcze w czasie okupacji pojechał tam, jak uciekł z niewoli od Ruskich i to wydobył. Dzięki temu potem srebrne monety sprzedał tu w Sopocie u jubilera i mogliśmy jakoś na początku żyć. A poza tym mamy kilka przedwojennych zdjęć. Do Sopotu dotarliśmy w październiku 1945 roku. Ojciec do śmieci mieszkał tutaj, na Małopolskiej 35.

Sopot

Ojciec, gdy został zwolniony do cywila to pracował jako zaopatrzeniowiec w „Służbie Polsce”. Później pracował w 1954 roku w firmie Hydrotest.  Najbardziej pamiętam, jak pracował w kąpielisku morskim, to było Miejskie Przedsiębiorstwo Robót Budowlanych. Tam doczekał emerytury w 1967 roku. On pracował jako cieśla. Był  bardzo oddany pracy. Czasem do późna pracował, zostawał po godzinach. Kiedyś była awaria dachu w Operze Leśnej i nawet w nocy do niego przyjechali żeby pomógł  i dał pomysł jak to naprawić. Bo za parę dni miał być festiwal i on wtedy uzgodnił jak ten dach scalić.

Tata udzielał się społecznie w tzw. komitetach blokowych. Dziś to są takie samorządy, a wtedy to na wzór rosyjski zwano komitetami blokowymi. Choć tu nie było bloków – to chodziło o ten teren Kamiennego Potoku, wtedy to były same domki. Ojciec działał wśród młodzieży. Gdy czołg, który stał przed naszym domem sprzedali na złom, to zbudowano za te pieniądze boisko dla dzieci z dzielnicy. Ojciec jako opiekun społeczny chodził po domach i sprawdzał, jakie ludzie mają warunki. Rozdzielał żywność, czy drewno.

Tata nie był surowy. Raczej mama była ostra, jego się w ogóle nie baliśmy, ręki nigdy by nie podniósł. On był co prawda przed wojną wojskowym, ale jak wracał, to co chciałyśmy to robiłyśmy, jak to się mówi – po głowie mu skakałyśmy. Tata miał nas dwie i syna najmłodszego. Tata się cieszył, że uprawiałam sport.  Bo jak jeszcze w wojsku był to też biegał, miał dyplomy. Mama zresztą też była przed wojną w strzeleckiej drużynie na terenie jednostki – twierdzy. To było stowarzyszenie kobiet.

Na emeryturze tata działał w ZBoWiDzie , później inaczej się ten związek nazywał. Tata był nawet w zarządzie. Ojciec był patriotą. Opowiadał nam, jeszcze dzieciom o Katyniu, już w 1942 roku wiedzieliśmy co tam się stało. Ojciec nigdy nie należał do partii, tak też potem ja nigdy nie byłam w ZMP.

Ojciec był bardzo aktywny, działał społecznie. Jak nie jechał gdzieś, to wtedy szedł pracować do ogrodu. Miał tutaj nawet nutrie. Drzewka sadził i nam i sąsiadom.

Długowieczność

Z okazji stu lat Sopotu Hestia wydała książkę ze zdjęciami mieszkańców Sopotu. Ojca wybrano do sesji zdjęciowej, specjalna ekipa przyjechała z Łodzi robić te zdjęcia i byli zachwyceni, bo jak usiadł to od razu dobrze się ustawił. Fotograf nie miał z nim żadnych problemów.

Wtedy pytano ojca o receptę na długowieczność i on odpowiedział : Praca na świeżym powietrzu i kobiety.  Faktycznie, tata bardzo lubił kobiety, był prawdziwym dżentelmenem.  Miał swoje zasady. Nigdy nie pił więcej jak dwa kieliszki i nigdy nie palił, był temu przeciwny, a najbardziej nie lubił, gdy paliły kobiety. W 1978 rodzice obchodzili pięćdziesięciolecie małżeństwa w Sopocie. Mama zmarła w 1990 roku. Tata przeżył ją 12 lat.

Tata był bardzo dumny ze swojej przeszłości legionisty. Tutaj w Sopocie różni oficjele go odwiedzali. Dostawaliśmy telefony – przyjedzie wojewoda. Więc to było ogromne zaskoczenie. Wojewoda przywiózł informację, że premier Buzek przyznał dodatkową emeryturę dla legionistów. Bo jak był nasz Papież pod Warszawą to pojechało 200 legionistów- ojciec tam nie pojechał. Ale wtedy żalili się, że oni żyją w biedzie. I premier przyznał im 800 zł dodatku. Później jakaś telewizja przyjechała nagrać tatę i pytali, czy to faktycznie prawda. Był też wywiad dla radia, tata mówił, że ogląda chętnie sport – koszykówkę, siatkówkę, ale nic więcej, bo w wiadomościach kłamią i tak się denerwuje, że by telewizor wyrzucił. Myśleliśmy, że tą wypowiedź wytną, ale puścili wszystko. Był tu też marszałek Maciej Płażyński i przywiózł ojcu medal z okazji 80-lecia niepodległości Polski. A na setne urodziny przyjechał prezydent miasta Jan Kozłowski i Jacek Karnowski (wtedy był wice-prezydentem).

Ojciec choć był oddany miastu Sopot, był znaną i lubianą osobą, to chyba nigdy nie poczuł się zupełnie Sopocianinem. Choć też nigdy po wojnie nie pojechał do naszego dawnego domu. Jakoś nie miał odwagi tam pojechać. Ja kiedyś miałam ochotę, ale nie miałam okazji, miałam 10 lat jak stamtąd uciekliśmy, bo chcieli nas na Syberię wysłać. Mam wrażenie, że wszystko pamiętam – jak zamknę oczy to widzę jak droga szła. Nasz dom zniszczyli, powiedzieli, że tu „pany” mieszkali, bo to było osiedle wojskowe. Nawet nasz sad ścięli - to była taka dzicz i nieprzemyślanie działali, bo przecież mogli dla swoich to zostawić. 

* O Ojcu wspomina córka Alfreda Żeszutek ( z domu Olichwierówna)