Moje Życie i Sopot

Transkrypcja powstała po przeprowadzeniu wywiadu z Marią Wojtuszkiewicz.

Nazywam się Maria Wojtuszkiewicz i urodziłam się 20 maja 1921 roku. Przyszłam na świat w Lublinie ale mieszkałam z rodzicami w Lidzie dawniej w województwie Nowogródzkim , obecnie jest to Białoruś . Jako dziecko nie wyobrażałam sobie Sopotu i nie widziałam nigdy morza. Po wojnie, w czerwcu 1945 roku przyjechałam do Sopotu. Tego dnia było bardzo ciepło i moje pierwsze kroki skierowałam nad morze, żeby je zobaczyć. Byłam bardzo biedna, ponieważ wcześniej przebywałam rok w Bolszewickim więzieniu, a tampierwszą pomocną dłoń podała mi Żydówka i prostytutka o imieniu Danka. Nigdy nie zapomnę jak po przybyciu do więzienia przed rewizją podeszła do mnie i powiedziała: ,,co masz do przechowania np. nóż, ołówek jakiś medalik?”. Odpowiedziałam, że medalik, na to ona „ Daj mi, to Ci go przechowam”. Zdjęłam z szyi i włożyłam w jej dłoń z nadzieją, że go odzyskam. Po rewizji jak obiecała, oddała mi mój medalik z Matką Boską.Z braku miejsca nie miałam gdzie spać i Danka zaproponowała mi, abym spała przy niej dopóki nie znajdzie się inne  wolne  miejsce.

            Ale wracając do Sopotu; przyjechałam tu ponieważ miałam dostać pracę w szkolnictwie prawdopodobnie  w domu dziecka, bo moja bratowa miała ciotkę, która była w Sopociewizytatorką.  To ona zaproponowała, żeby rodziny, które zostały wysiedlone z Białorusi,dostały tu mieszkanie i pracę.  Przyjechałam,  jak mówiłam, w czerwcu 1945 roku, był to bardzo ciepły dzień. Jechałam pociągiem , którym jechali ludzie nad morze.  W pociągu było bardzo ciasno i 2/3 drogi siedziałam  na buforach. Jadąc obserwowałam  zalaną  ziemię Żuław.  Kiedy dojechałam, zaczepiłam pierwszego człowieka na ulicy Kościuszki, aby zapytać, jak dojść do ulicy Chopina, ponieważ na tej ulicy mieszkała ciotka mojej bratowej. Okazało się,  że zaczepiony mężczyzna był Niemcem i nie rozumiał co do niego mówię, zaczepiłam jeszcze dwóch mężczyzn i dopiero czwarty z opaską biało – czerwoną na ramieniu wytłumaczył mi, że ulica, o którą pytam jest dwa kroki dalej.Dzięki nieznajomemu trafiłam pod podany adres. Niestety w  umówionym miejscu niebyło pani z kuratorium, bo była w pracy o tej godzinie.Udałam się nad morze, a tam zobaczyłam ludzi, którzy byli w kostiumach kąpielowych i kąpali się. Było ciepło i ślicznie, byłam zdumiona błękitem wody i szumem fal. Niestety nie miałam kostiumu, zresztą nie miałam nic poza ubraniami, które miałam na sobie. Postanowiłam przejść się po Sopocie i spacerowałam podziwiając ulicę Rokosowskiego,  obecnie Monte Cassino.Doszłam do cukierni, która wtedy miała nazwę Ul. Weszłam do środka i jak zobaczyłam słodkie ciasta ociekające kremem i owocami postanowiłam coś kupić, aby zaspokoić swój głód. Miałam tylko 20 złotych i wszystkie te pieniądze wydałam na  słodkości.  Kiedy wróciłam pod adres na ul Chopina, pani wizytator zabrała mnie dopewnego domu i powiedziała  ,,wybierz sobie mieszkanie” . Dom był cały pusty, był to dom rybacki. Lokal, który sobie wybrałam był pierwszy z  brzegu. W tym mieszkaniu miałam kuchenkę i łazienkę. Ciotka mojej bratowej, a jednocześnie teraz moja szefowa powiedziała, że wszystkie papiery załatwimy potem, bo musimyiść do domu dziecka, którypóźniej po dwóch latach stał się domem wojskowym (WDW) . Tam poznałam  kierowniczkę,  która od razu zaprosiła mnie do pracy.Myłyśmy tam podłogi, okna, i przygotowywałyśmy dom, aby mogły w nim zamieszkać dzieci.Dzieci w wieku od 6 do 18 lat zaczęły  przyjeżdżać po tygodniu. W ciągu dnia chłopcy chodzili po polach i zbierali naboje, dziewczynki były grzeczne, prawie niezauważalne.

Pamiętam jak poszliśmy z wychowankami nad morze idzieci zauważyły zwłoki mężczyzny  . Mundur wskazywał na to, że był on Niemcem, więc chłopcy wykopali na wydmach dół i go tam pochowali.Zrobili to, ponieważ nie chcieli zamieszania związanego ze znalezionym ciałem.

 Zdarzyła  się też inna historia. Jak wspominałam  chłopacy zbieralinaboje, które chowali pod łóżko. Kiedyś zauważyłam taki pomarańczowy proszek, więc włożyłam go do kieszeni bo nie wiedziałam co to jest.  Pod koniec dnia po wyjęciu woreczka z kieszeni dowiedziałam się że przez cały dzień nosiłam trotyl. Jest to środek wybuchowy stosowany do rozsadzania i wysadzania na przykład ścian w czasie wojny.

Pamiętam też był taki dzień, kiedy chłopcy wzięli pistolet i strzelali do kaczek i w pewnym momencie zobaczyli milicję, przybiegli więc do mnie i poprosili, abym im pomogła, bo zaraz przyjdzie po nichmilicjant. Rzeczywiście po 15 minutach zjawiła się milicja. Panowie stwierdzili, że widzieli  jak chłopcy strzelają do kaczek, ale nic im  nie zrobią, tylko muszą oddać tą broń. Poprosiłam, aby przyszli na drugi dzień, bo muszę dowiedzieć się, gdzie ją schowali. Podczas rozmowy z chłopcami okazało się, że to broń z której strzelali była pożyczona od sąsiadów z domu obok.  Z tego powodu nie mogli jej oddać Milicji. Wpadłam na pomysł, aby poszukali starej zniszczonej broni, której w tym czasie było dużo na polach. Na drugi dzień przyszła Milicja i oddaliśmy im ten stary i zniszczony pistolet. Panowie  byli przekonani, że z niego strzelali chłopcy.

Moich rodziców wzięli do niewoli w maju, a mnie we wrześniu, pamiętam że dostałam list od mamy,że przyjedzie do mnie do Sopotu. Przyjechała pół roku później i rozmawialiśmy godzinami o naszych przeżyciach podczas niewoli, taty nie zobaczyłam już nigdy więcej.

 Od tamtych lat mieszkam w Sopocie, który z roku na rok, z każdym dniem, porą roku jest ładniejszy i atrakcyjniejszy.

*Praca konkursowa – Martyna Lipkowska, Szkoła Podstawowa nr 8 im. Jana Matejki w Sopocie