Józef Niewęgłowski we wspomnieniach córki, Ewy Niewęgłowskiej-Patały

 

Najlepszy z Ojców jakich można mieć! Jako jedynaczka,co jest zjawiskiem nagminnym, kochałam Tatę prawie bałwochwalczo. Był dla mnie ideałem. Najlepszy, najwyższy, najmądrzejszy, najukochańszy i tak było aż do jego śmierci.

Tata był erudytą, dużo czytał, miał rozległą wiedzę ogólną i dużo swoich wiadomości szczęśliwie zdążył mi przekazać.

Był zawsze solidarny wobec mamy, nawet gdy czasem wiadomo było, że mama nie ma racji, nigdy przy Niej tego nie okazał, raczej mnie starał się wytłumaczyć „mamusine rację”. Zawdzięczam Tacie zamiłowanie do książek. Oboje rodzice od dziecka podsuwali mi odpowiednią do wieku lekturę, z latami bardziej wartościowe i ambitne. I wpoił we mnie zasadę, że zaczętą książkę, choćby się nie podobała należy skończyć, bo tylko wtedy można ją właściwie ocenić. Tej zasadzie hołduję do dziś.

Bardzo się z tatą liczyłam, jego zdanie było dla mnie świętością. We wczesnym dzieciństwie, ok. 8 roku życia, zostałam przyłapana na paleniu papierosów, wspólnie ze służącą. Tatuś wówczas odbył ze mną poważną rozmowę, w wyniku której przyrzekłam, że nigdy więcej nie będę paliła. I przyrzeczenia tego dotrzymałam.

Jako człowiek Tata był bardzo inteligentny, sympatyczny, komunikatywny, ogólnie lubiany i przez kolegów i podległych mu pracowników. Był dowcipny, wesoły, swoim pogodnym usposobieniem był papierkiem lakmusowym przy zmiennych nastrojach mamy.

Podobnie jak Babunia- udzielał się społecznie. Był przewodniczącym Komitetu Blokowego nr. 11 w Sopocie (odpowiednik obecnej Rady mieszkańców), ławnikiem Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku. W obu moich szkołach był Przewodniczącym Komitetu Rodzicielskiego.

Politycznie był rozdarty, o powikłanej działalności politycznej. Przed wojną: zapalony Piłsudczyk. Marszałka kochał jak kogoś z rodziny. Bolał nad tym, że nie można było wówczas wymieniać nawet tego nazwiska, ale mnie przekazał „prawdziwą historię Polski” i wiele faktów, których w szkole bym się nie dowiedziała np. o Katyniu, o 17.09.1939 r. Przed wojną należał do PPS. Kiedy chyba w 1949 r. PPS zjednoczyło się z PPR-em siłą rzeczy znalazł się w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej – prawie wbrew własnej woli, bo wtedy nikt nie odważyłby się z partii wystąpić. Z resztą wymagały tego jego zawodowe plany i przedsięwzięcia. Ale nie czuł się z tym dobrze. Nienawidził zakłamania, a sam musiał w nim „tkwić aż po uszy”.

W pewnego rodzaju nagonce, która dotknęła Tatę w połowie lat pięćdziesiątych: „prywatna inicjatywa”, własne przedsiębiorstwo, służba, willa w Sopocie te przynależności ochroniły Tatę przed próba wysiedlenia. Pomogli koledzy partyjni i inne niezwiązane z jakąkolwiek przynależnością koneksje.

W szkole średniej ujawniła się moja łatwość pisania tzw. "lekkie pióro” – polonistka zasugerowała, że powinnam pomyśleć o studiach humanistyczno-publicystycznych. Tata kategorycznie się temu sprzeciwił, z resztą i ja miałam inne plany przyszłościowe. Od dziecka marzyłam o medycynie.

Mój tata był właśnie niedokończonym polonistą. Przed wojną pracował w Kurierze Porannym w Warszawie. Był to organ Związku Nauczycielstwa Polskiego Po wojnie nawet się do tego oficjalnie nie przyznawał i nie chciał żebym i ja musiała żyć w zakłamaniu: co innego myśleć, a co innego publikować.

„Talent” pisarski mieliśmy oboje. Oboje pisaliśmy wiersze, przeważnie okolicznościowe, niestety niewiele z nich się zachowało. Rymy były „częstochowskie”, ale treść adekwatna do potrzeby.

Ojciec był „złotą rączką”, miał zdolności plastyczne, zajmował się oczywiście amatorsko metaloplastyką i kilka drobiazgów roboty taty służy mi do dzisiaj. Był bardzo uczuciowy, łatwo się wzruszał. Pamiętam ciemne plamy na klapach marynarskich Taty – kiedy odbierałam świadectwo maturalne. Zbiegło się to w czasie z ukończeniem przez Tatę przed 40-laty nauczania gimnazjalnego (1916 - 1956). Trudne życie, papierosy, stres, niehigieniczny tryb życia, choroba a potem śmierć mamy odbiły się niekorzystnie na zdrowiu. Chorował na dusznicę bolesną (angina pectoris), przebył dwa zawały mięśnia sercowego i to też się przyczyniło się do jego śmierci w 65 roku życia. Właśnie przeszedł na emeryturę, cieszył się 3 letnim wtedy wnukiem i na mające się urodzić moje drugie dziecko, cieszył się moimi osiągnięciami zawodowymi, moim udanym małżeństwem – niestety ta radość była krótka. Na 3 miesiące przed urodzeniem się mojej córki Tata nagle zmarł. Było to 8 maja 1967r., upadł w kuchni, w połowie niedokończonego zdania i reanimacja niestety była nieskuteczna. Spoczął na Sopockim Cmentarzu Katolickim, obok 5 lat wcześniej pochowanej tam Mamy. Żegnał go prawdziwy tłum przyjaciół, znajomych, sąsiadów, byłych współpracowników, kolegów z pracy. To najlepiej świadczyło jaki był w Sopocie lubiany i popularny. Wspomina Tatę p. Wojciech Fułek w książce o Sopociakach niestety pod zniekształconym nazwiskiem jako pan Niegłowski – projektodawca pomnika Chopina na skrzyżowaniu ul. Kościuszki i Chopina, gdzie po wielu latach pomnik stanął, ale chyba nie miało to związku z wcześniejszym pomysłem Taty.