Sopot w latach 1945-1948
Zawsze lubiłam Sopot. Kiedy byłam małą dziewczynką dziadkowie zabierali mnie tu
często na spacery po Monciaku i opowiadali mi historie, których do końca jeszcze nie
rozumiałam, z takim dziwnym wyrazem twarzy. Teraz już wiem, że po prostu wracały do nich
ich najpiękniejsze wspomnienia z młodzieńczych lat, kiedy to chodzili na całonocne dancingi i
bywali w urokliwych kawiarenkach ze znajomymi. To pewnie na którejś z sopockich potańcówek
dziadek zobaczył moją babcię po raz pierwszy. Przepiękną młodą dziewczynę, która od zawsze
zalotnie uśmiecha się do mnie ze starej, czarno- białej fotografii. Jeżeli uśmiechnęła się do niego
w ten sposób, to wcale mnie nie dziwi, ze stracił dla niej głowę. Niesamowite. Są ze sobą przez
całe życie, i choć moja babcia nie jest już młodziutką panienką z dancingu, a dziadek nie jest już
przystojnym młodzieńcem, to oni czasami nadal patrzą na siebie w taki magiczny sposób, jakby
widzieli się po raz pierwszy.
Postanowiłam ich odwiedzić. Na dworze było strasznie zimno i wysiadając z pociągu w
Oliwie zamarzył mi się kubek gorącej herbaty. Kiedy tak szłam i myślałam, zatęskniłam do
mojego dzieciństwa. Kiedyś wpadałam tutaj częściej, dziadkowie zajmowali się mną kiedy nie
było mamy. Kiedy była zima siedzieliśmy w domu i dziadek czytał mi baśnie Andersena z
pięknie ilustrowanych książek, a babcia krzątała się w kuchni wyczarowując pachnące ciasto,
albo pyszny obiad. Latem godzinami przesiadywaliśmy w ogródku. A teraz coraz rzadziej
znajduje czas żeby ich odwiedzać. Chyba muszę to zmienić.
Jak zwykle oboje stali w progu, żeby otworzyć mi drzwi. Jak znam życie babcia
wyglądała mnie z kuchennego okna i już dawno wstawiła wodę na herbatę. To takie mile uczucie
widzieć, ze cieszą się tak bardzo na mój widok. Rozsiedliśmy się w salonie na skórzanych
kanapach, przy ogromnym zegarze, który już od dawna nie wybija dwunastej. Dziadek pytał
mnie o oceny i zajęcia, jak zawsze, a babcia podpytywała mnie o życie towarzyskie z
uśmiechem, takim jak zawsze. Czasami czuję się jakby miała zaraz powiedzieć ,,byłam taka
sama" . Opowiadałam też o Sopocie i o tym, że cieszę się, że mogę się uczyć w moim ulubionym
mieście. Dziadek bardzo się wtedy ożywił i włączył w rozmowę, wiec wyciągnęłam moje notatki
i zaczęłam wywiad, którego zgodził mi się udzielić. Chociaż był zaskoczony, to chyba spodobał
mu się ten pomysł. Zadałam pierwsze pytanie i co dziwne, byłam trochę zestresowana. Zupełnie
jakbym przeprowadzała wywiad z gwiazdą, albo jakimś znanym politykiem. Dziadek natomiast
czuł się jak ryba w wodzie.
- W jakiej części Sopotu mieszkałeś? – spytałam.
- W momencie kiedy przyjechaliśmy do Sopotu w 1945 roku, zamieszkaliśmy w rejonie, który w
czasie okupacji nazywał się Mariental, w rejonie obecnego cmentarza na ulicy Malczewskiego.
- Przy tej figurce Matki Boskiej?
- Tak. To właśnie od tej figurki wzięła się nazwa tej dzielnicy.
- Co znajdowało się w okolicy?
- W okolicy, wiadomo - cmentarz i lasy. Osiedle, na którym mieszkaliśmy znajdowało się na
skraju lasu, później zaczynały się lasy sopockie, które w tej chwili są już w jakiś sposób
zagospodarowane.
- Rozumiem, a jak wyglądał rodzinny dom?
- Rodzinny dom to był piętrowy blok... dzielnica była raczej robotnicza
- A jakie jest najwyraźniejsze wspomnienie z tamtego okresu?
- Zacząłem tam chodzić do szkoły numer siedem i stamtąd takie najbardziej wyraziste
wspomnienie to mój wypadek, któremu uległem idąc ze szkoły. Stało się to za sprawą
poniemieckich reflektorów, które wyłapywały samoloty przelatujące nad miastem. Zostałem
pozbawiony tam łydki ... kosztowało mnie to parę miesięcy w szpitalu, ale wszystko się dobrze
skończyło. Co prawda łydki nie ma, ale nie kuleję i nie odczuwam specjalnych powikłań.
- To musiało być ciężkie przeżycie dla tak młodego chłopca. A dlaczego rodzina przeprowadziła
się do Sopotu ?
- W 1939 roku zostaliśmy wysiedleni z Gdyni, całą okupację spędziliśmy na Mazowszu. W
momencie zakończenia wojny wróciliśmy na Wybrzeże . Ponieważ reszta rodziny
przeprowadziła się tu wcześniej, ściągnęli nas za sobą.
- A czym zajmowali się rodzice?
- Ojciec z zawodu był tokarzem. Przed wojną pracował w Marynarce Wojennej w Pucku, a
później na Oksywiu. I miedzy innymi dlatego zostaliśmy z Gdyni wysiedleni.
- Ze względu na zawód ojca?
- Ze względu na zatrudnienie w warsztatach Marynarki Wojennej. Po przyjeździe do Sopot ojciec
zaczął pracować w Stoczni Gdańskiej.
- Jak wyglądało zajmowanie mieszkań po wojnie w Sopocie?
- No więc w momencie zakończenia wojny praktycznie wszyscy mieszkańcy Sopotu to byli
Niemcy i oni byli wysiedlani. Wówczas mieszkania stały praktycznie puste i zajmowało się je tak
jak się trafiło .. Dopiero po jakimś czasie to się unormowało, zaczęły się meldunki, ale to dopiero
w momencie kiedy zaczęła się formować jakakolwiek władza Polski Ludowej i zaczęły działać
urzędy miejskie już po wyzwoleniu. Wcześniej to było na zasadzie kto pierwszy ten lepszy, jeśli
ktoś przyjeżdżał później to był sam sobie winien. Musiał potem po prostu mieszkać w gorszych
warunkach.
- Czy w Sopocie panowały jakieś szczególne zwyczaje, coś co pamiętasz w jakiś szczególny
sposób ?
- Jakie zwyczaje.. no wiesz ludność była napływowa o różnych poziomach kulturalnych, różnych
zwyczajach, więc jakiś szczególnych zwyczajów ścisłe związanych z całą naszą społecznością
nie potrafię sobie przypomnieć.
- Jakie rozrywki miały dzieci ?
- Nie było zbyt wielu możliwości… ja na przykład wstąpiłem do harcerstwa i to zajmowało mi
mój czas poza nauką, a w okresie wakacyjnym cały czas spędzaliśmy na plaży. W szkole
szczypiorniak i piłka ręczna.. ale te boiska! Warunki były zdecydowanie ciężkie. Mieliśmy
żużlowe boiska .. człowiek po meczu wyglądał jak murzyn.
- Czyli tak jak wcześniej wspomniałeś dziadku, miasto było zamieszkiwane przez ludność
niemiecką?
- Tak, z tym że dość prędko została przesiedlona. Nawet tam gdzie my mieszkaliśmy, to z
sąsiedniego bloku, tam była później mowa na ten temat, ze tam się utworzyła jakaś młodzieżowa
organizacja niemiecka i tam były w nocy jakieś łapanki, ale jak to się tam dokładnie zakończyło
to ja nie wiem, nie pamiętam. Z tym, że mieliśmy tam jako polscy chłopcy pewne
nieprzyjemności z młodzieżą niemiecką. Bywały wojny na kamienie i tak dalej, ale to trwało
przez parę miesięcy, później to wszystko ucichło, zwłaszcza po nocy z tą strzelanina gdzie
wyłapywali tych należących do niemieckiej organizacji; tak jak ja słyszałem, to przyspieszyło
proces wysiedlenia.
- Z jakich rejonów przybywała ludność która miała zasiedlić Sopot zaraz po wojnie?
- Na przykład ze wschodu. W tym rejonie, w którym mieszkaliśmy miałem kilku kolegów, którzy
,,zaciągali" jak to ludzie ze wschodu, ale miedzy nami nie było żadnych animozji. Młodzież się
integrowała bardzo szybko i nie można powiedzieć zęby ktoś wyzwał kogoś od ,,antków
warszawskich" czy od ,,kacapów."
- A jak wyglądały nastroje społeczne w tym czasie? Jaka atmosfera panowała po wojnie ? Radość
czy może zupełnie inne uczucia ?
- No pamiętam, ze jeden z braci mojej mamy to zawsze przepowiadał, ze trzecia wojna jest tuż,
tuż. Szczególnie ze względu na to, ze Sopot wcześniej zamieszkiwali Niemcy, ludzie bali się, że
potraktują go jako ,, ziemie zabrane", więc pamiętam urywki takich rozmów wśród dorosłych,
wiem ze zdarzały się dość często.
- Jak wiadomo Sopot był częścią Wolnego Miasta Gdańska, a Gdańsk uległ w 80 % zniszczeniu.
Czy Sopot także uległ zniszczeniom podczas wojny ?
- Nie. Tylko rejon kasyna nadmorskiego w dzielnicy gdzie teraz znajduje się ten cały kompleks
Haffnera. Obecna ulica Haffnera nie była zniszczona, z tym że to była taka ulica o zabudowie
eklektycznej … bo Sopot kiedyś stanowił taką bazę wypoczynkową łącznie z Operą Leśną, gdzie
odbywały się te wagnerowskie przedstawienia, a jak wiadomo Hitler był jego zwolennikiem. No
ale zniszczone zostały kasyna, z tym, że różnie tam na te tematy się mówiło, że w zasadzie to nie
zostało zniszczone podczas działań wojennych, ale że to nasza pseudo wyzwoleńcza armia
naszych przyjaciół ze wschodu spowodowała, że to wszystko zostało zniszczone i praktycznie
przestało istnieć. Zostało to częściowo odbudowane na druga wystawę, która odbyła się także w
Sopocie i tam zostały pobudowane te pierwsze pawilony i z całego tego rejonu to ostał się tylko
Grand Hotel. Prawdopodobnie służył wojsku jako jakaś baza i dlatego go nie zniszczyli.
Natomiast kasyna zostały zlikwidowane jako przemysł wrogi ustrojowi socjalistycznemu ... nie
było to zgodne z ideologia wojsk, które powiedzmy nas wyzwalały.
- Co w Sopocie zmieniło się po wojnie?
- W sumie nie zmieniło się zbyt wiele. Centrum Haffner w rejonie wystaw gdzie później było
BWA, czyli Biura Wystaw Artystycznych, natomiast żadnych tam takich zasadniczych zmian w
Sopocie nie było. Do czasu lat 90, kiedy to Sopot zaczął się diametralnie zmieniać. Teraz hotel
Sheraton, wybudowano piękne kasyno…, ta nowo wybudowana marina. Molo oczywiście
zawsze było. Nie zostało w żaden sposób naruszone. Pamiętam tylko jak jako mali chłopcy
skakaliśmy z molo na główkę ...
- A w czasach kawalerskich? Bo wiem, że później tez mieszkaliście w Sopocie ...
- Siostra wyszła za maź, a szwagier miał taki mały pokoik nad morzem, przy takiej uliczce
biegnącej wzdłuż plaży południowej. Tam był taki duży budynek zajmowany przez wojska.
Ponieważ szwagier był wojskowym jako kawaler miał tam kawalerkę na drugim piętrze, ale jak
pobrali się z moją siostrą to on zamieszkał razem z rodzicami na Alei, w tej chwili Wyzwolenia,
czyli tam gdzie jest wasza szkoła.
Tam w tej chwili mieszka syn mojej siostry, tej właśnie która wyszła za oficera Wojska
Polskiego. No to ja się wyniosłem od rodziców i zamieszkałem w kawalerce. I to były czasy
kiedy zaczęło się prawdziwe życie. Ja zacząłem uczyć się na politechnice, zapoznałem dużo
osób, poza tym pracowałem w stoczni. No i jak to kawalerka. Jak w piosence... Gdzie się
podziały tamte prywatki ? No to było prawie co tydzień. Kiedy człowiek stał się samodzielny,
sam na siebie zarabiał ... Pamiętam była taka kawiarnia Marago. Nawet jeszcze do niedawna.
Została zburzona kiedy wybudowano ten kompleks, gdzie w tej chwili znajduje się kino.
Pamiętam, że tam był taki pawilon wystawowy i tam była taka kawiarnia. Spotykaliśmy się w
niej w dni wolne od pracy, wtedy to były tylko niedziele ... pracowało się włącznie z sobotami.
No i w sobotę wieczorem odbywały się taneczne zabawy, przeważnie w szkołach, albo tez
prywatki, a na drugi dzień szło się do Marago. Tam była taka mila pani, która już nas znała i
zawsze szykowała nam mocną kawę, bo wiedziała, że jesteśmy troszeczkę inni niż zawsze po
takich sobotnich potańcówkach; jak to młodzież. Ale były to ciężkie czasy.. pogodzić naukę z
pracą ...
Potem znowu wróciliśmy do naszej zwyczajnej rozmowy. Wyłączyłam dyktafon i
dopiłam moja ulubioną żurawinową herbatę. A potem babcia zabrała mnie do kuchni na babską
pogawędkę, a dziadek zaczął czytać książkę, jak zawsze wieczorami.
Dzień jak co dzien. Spokojny, cichy dom, ciche rozmowy i tyle pięknych wspomnień ...
 
*Praca konkursowa - Anna Kośnik, II Liceum Ogólnokształcące im. Bolesława Chrobrego w Sopocie