Rodzice poznali się w Warszawie na początku 1939r. W maju tegoż roku zawarli w Warszawie związek małżeński. Mama była rodowitą warszawianką, od pokoleń, zamieszkiwała wraz ze swoim ojcem na warszawskiej Pradze. Była najmłodszą z trójki rodzeństwa; mając niespełna 2 lata, została osierocona przez matkę, która zmarła mając zaledwie 23 lata (zdjęcie 2 babcia Helena i dziadek Franciszek). Siostry mojej babci Heleny, były modystkami - stąd piękne kapelusze mojej mamy.

Ojciec pochodził z Jarosławia; jak widać na zdjęciu 3, należał do Polskiego Towarzystwa Gimnastycznego Sokół; przynależność do Sokoła, którego hasło brzmiało: „czołem ojczyźnie szponem wrogowi” stawiało swoim członkom ostre wymogi. Sokolstwo ukształtowało ojca na cale życie. Był człowiekiem prawym, poważnie traktującym swoje obowiązki, kochającym przyrodę, pełnym wigoru i poczucia humoru.

We wrześniu 1939r. wybuchła wojna, Warszawa została zniszczona i rodzice, po wojnie, postanowili zamieszkać w Sopocie; moim zdaniem była to najlepsza decyzja w ich życiu.

Ojciec przyjechał do Sopotu od razu po wyzwoleniu, miał znaleźć mieszkanie i sprowadzić do Sopotu rodzinę. Znalazł odpowiednie mieszkanie, lecz był sam i nie zdołał mieszkania upilnować (inni przyjeżdżali całymi rodzinami, dzień i noc pilnowali mieszkań); Pewnego dnia, gdy wrócił do mieszkania wieczorem, zastał tam inną rodzinę i był zmuszony (lufą karabinu) do opuszczenia mieszkania. Ulokował się na poddaszu domu przy ul. Stalina, w pobliżu pętli trolejbusowej. Mieszkanie było w fatalnym stanie, małe, z cieknącym dachem. Mama nie była z tego lokum zadowolona. Mieszkali tam do 1950r.

Innym rodzinom udało się, po przyjeździe do Sopotu, zająć piękne wille, ale czasem zajmowali również mieszkania z wiszącymi poprzednimi lokatorami - Niemcami, niektórych to nie zniechęcało, potrzeba zapewnienia lokalu mieszkalnego rodzinie, była większa niż napotykane w mieszkaniach niespodzianki.

W 1950r. urodziłam się ja. Moją matką chrzestną została Maria, przyjaciółka rodziny, żydówka ocalona przez swojego męża i służącą. Ponieważ Maria chciała wyjechać z rodziną do Izraela, postanowiła przygarnąć, do mieszkania przy ul. Kolejowej 2 moją rodzinę i po wyjeździe Marii z rodziną, mieliśmy pozostać w tym mieszkaniu (trzeba było uzyskać przydział na lokal mieszkalny). Był warunek: rodzice zobowiązali się do opieki nad, zostającą w Polsce, służącą Julcią; Julcia miała pozostać w najładniejszym pokoju, my mieliśmy zająć 3 pozostałe pokoje. Mieszkanie miało łazienkę i werandę, jak wszystkie mieszkania w tym budynku; w budynku obok nie było łazienek, a toalety znajdowały się na półpiętrach – jedna na całe piętro. W mieszkaniu pozostały wszystkie meble, pianino i telefon. Problemem był metraż, gdyż, przy tak dużym mieszkaniu, obowiązkowo dokwaterowywano inne rodziny. W tym budynku wszystkie mieszkania zamieszkiwały po dwie rodziny – dzieląc wspólną kuchnię i łazienkę. Dzięki pracy ojca w Najwyższej Izbie Kontroli (pracował tam od powstania delegatury w Gdańsku do emerytury), przysługiwał mu dodatkowy pokój, dzięki temu uniknęliśmy dokwaterowania do mieszkania kolejnej rodziny i kuchnię wraz z łazienką dzieliliśmy tylko z Julcią.

W kamienicy zamieszkiwało wiele dzieci w zbliżonym do mnie wieku, w okolicznych kamienicach również – wyż demograficzny po wojnie. Podwórko, pełne drzew owocowych (dawny ogród odebrany właścicielom) okolone było 8-cioma budynkami, więc dzieciaków było wiele. Spędzaliśmy na podwórku całe dnie, nikt się nami specjalnie nie przejmował. Graliśmy w piłkę nożną i ręczną, typowe gry zespołowe, klasy, kopaliśmy „zośkę”, zimą czasami rodzice urządzali nam lodowisko, a latem sami organizowaliśmy mini stadion lekkoatletyczny i urządzaliśmy zawody w skokach w dal i w zwyż, biegu na 60 m, rzutach kulą – medale srebrne robiliśmy z kapsli butelek z mlekiem, złote z kapski od butelek śmietany.

Ojciec miał motocykl marki SHL i tym motocyklem przemierzaliśmy Kaszuby, gdyż ojciec był zapalonym wędkarzem; zabierał mnie często ze sobą, gdyż mama była o niego zazdrosna i niechętnie zgadzała się na jego samotne wyjazdy z kolegami. Jeżdżąc z nim nauczyłam się wędkować, spać nocą na łódce, zbierać grzyby i orzechy laskowe, rozpoznawać rośliny i obserwować zwierzęta. Ojciec był również fotografem amatorem i posiadał aparat fotograficzny Praktiflex, którym uwieczniał wszystkie znaczące wydarzenia w życiu rodziny i ciekawe zdarzenia wokół siebie.

 Pewnego razu ojciec zauważył, że starsi chłopcy, przed domem, złapali sowę, która nie zdążyła ukryć się przed świtem; odebrał ją im i przechował w szafie do wieczora, a wieczorem wypuścił ją. Oczywiście uwiecznił sowę na zdjęciu, siedzącą na moim ramieniu.

Stanęłam w tym samym miejscu, ale to już nie to podwórko co kiedyś – znajduje się tam teraz wejście na perony i duży parking. Kiedyś był tam duży ogród pełen drzew owocowych, należał do osoby mieszkającej w budynku naprzeciwko, potem podzielono go na małe ogródki, każdy, kto miał dziecko dostał ogródek. Rosły tam jabłonie, grusze, orzechy włoskie, morele, brzoskwinie, czereśnie, wiśnie, krzewy porzeczek, agrestu; dziecięcy raj, w którym było wszystko czego potrzebowaliśmy. Mieszkańcy kamienicy, w której mieszkałam, nie podzielili terenu, który dostali na małe ogródki i zostawili całość do dyspozycji wszystkich mieszkańców, oczywiście życie towarzyskie koncentrowało się na tym terenie. Potem, na całym obszarze – tym podzielonym na mikroskopijne ogródki i tym nie podzielonym, powstał ogródek jordanowski – wycięto większość drzew i krzewów, wstawiono huśtawki i zjeżdżalnie. Tak się skończył nasz raj.

Od czasu mojego dzieciństwa Sopot wypiękniał i pięknieje nadal. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym mieszać gdzie indziej – jest miejscem magicznym; chodząc po Sopocie i jego okolicach wspominam spacery z ojcem, łowienie ryb z molo, zjazdy na sankach torem saneczkowy i na nartach z Łysej Góry, wypady motocyklem (SHL) po okolicy, podchody w sopockim lesie. Czasem spotykam dawnych kolegów i koleżanki z podwórka; wspominamy czasy dzieciństwa, wtedy zastanawiam się, czy nie warto byłoby opisać tego podwórka, losów dzieci, które tam się bawiły, ocalić pamięć tego, co minęło.