Trudno się z nią umówić. Praca, rodzina, aktywność obywatelska… Gdy w końcu udaje nam się spotkać, dopiero co wróciła z Amsterdamu. Pojechała tam na premierę filmu „Sędziowie pod presją” Kacpra Lisowskiego i Iwony Harris. „Sędziowie” byli filmem otwarcia 21. MFF WATCH DOCS, jednego z największych na świecie festiwali filmów poświęconych prawom człowieka.

Dorota Zabłudowska, członkini zarządu Stowarzyszenia Sędziów Polskich IUSTITIA została tam zaproszona jako przedstawicielka niepokornych prawników.

- Film jest niezależną produkcją. To opowieść o Igorze Tuleyi, Krystianie Markiewiczu i innych sędziach walczących o niezależne sądy. Film zrobił ogromne wrażenie na publiczności, ludzie byli wstrząśnięci. Dla mnie też premiera była niesamowitym przeżyciem – nie ukrywa Zabłudowska.

Po filmie razem z Kacprem Lisowskim i Keesem Sterkiem, byłym szefem Europejskiej Sieci Rad Sądownictwa uczestniczyła w debacie o praworządności. – Dziennikarz prowadzący dyskusję zapytał, czy jeżeli Europa będzie w tej sprawie naciskać na Polskę, to czy w ten sposób nie osłabi szans opozycji na wygraną. Kees odpowiedział, że nas nie interesuje, co robią politycy. Niech się zajmują swoją robotą, my jesteśmy prawnikami. Musimy mówić, czy coś jest dobre czy złe. Ja jeszcze dodałam, że nie można relatywizować wartości. Że albo jest praworządność, albo jej nie ma. Ona nie jest negocjowalna – podkreśla Dorota.

Od kilku lat staje więc w jej obronie. Odkąd rząd ogłosił tzw. „reformę sądownictwa” wraz z innymi sędziami bierze udział w protestach pod sądami, głośno mówi o konieczności walki o demokrację. I ponosi tego konsekwencje. Kiedy w styczniu 2019 r. został zamordowany prezydent Gdańska, Paweł Adamowicz, a sędzia napisała na Twitterze: „Tak kończy się mowa nienawiści”, Rzecznik Dyscyplinarny zażądał od niej wyjaśnień. Wkrótce potem oprotestował Gdańską Nagrodę Równości, którą przyznała Dorocie Gdańska Rada Równego Traktowania.

Zabłudowska nie ma wątpliwości, że uruchamianie postępowań dyscyplinarnych wobec sędziów z powodu treści wydawanych przez ich orzeczeń to jedno

z najpoważniejszych zagrożeń dla prawa do rzetelnego procesu sądowego w Polsce. Dyscyplinarki są próbą uciszenia i podporządkowania sędziów Ministerstwu Sprawiedliwości. Niepokorni są oczerniani i nękani na wiele sposobów. Wystarczy, że zwrócili się do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) z pytaniami prejudycjalnymi, albo skorzystali z przysługującego im prawa do wolności wypowiedzi. Ich doświadczenia udokumentowała Amnesty International w raporcie „Polska: wolne sądy, wolni ludzie”.

 

Ludzi godzić, nie karać

 

- Wcale nie chciałam zostać sędzią. O prawie zaczęłam myśleć dopiero w klasie maturalnej. Studia – na Uniwersytecie Gdańskim - wybrałam metodą eliminacji. Więc na ekonomię nie, bo byłam słaba z geografii. Na polibudę też nie, bo kobietom inżynierom ciężko w pracyW ogóle nie chciałam być sędzią, tylko radcą prawnym. Zawsze wolałam ludzi godzić, a nie karać.

Pod koniec lat 90., kiedy zaczynała aplikację, zawody prawnicze nie były jeszcze otwarte. – Jeżeli nie miało się taty, dziadka czy wujka adwokata albo radcy prawnego, nie było szans, by dostać się do tego zawodu. To zasługa pierwszego PiS-u, że egzaminy stały się państwowe i o pracy zaczęły decydować kompetencje, a nie znajomości. A za moich czasów bez koneksji można się było dostać tylko do sądu albo do prokuratury. Po trzech latach praktyki w sądzie można się było wpisać na listę zawodową.

Dziś pracuje w Sądzie Rejonowym Gdańsk-Południe w Gdańsku.

- Interesowało prawo gospodarcze, miałam iść do wydziału gospodarczego – opowiada dalej Dorota. – Byle nie zajmować się prawem karnym. A jednak złożyło się inaczej. Wylądowałam w wydziale karnym, gdy nagle zwolniło się tam miejsce. Ależ doła złapałam! Złodzieje, gwałciciele, rozboje… To było sprzeczne z moimi młodzieńczymi wyobrażeniami o pracy - wspomina. -

Zwłaszcza, że od razu miałam dyżur aresztowy. Decydowałam o tym czy

zastosować tymczasowy areszt. Mocno to przeżyłam, że człowieka, którego pierwszy raz w życiu widzę, musiałam zamknąć do więzienia.

Był to rok 2002 r. Kończyły się sprawy gangsterów, głośne w latach 90., ale wciąż sporo było rozbojów z użyciem przemocy. Dziś, przynajmniej jeśli chodzi o Gdańsk, jest ich znacznie mniej. – Ale za to mamy bardzo dużo kradzieży sklepowych, przoduje w tym jedna z sieci kosmetycznych. Ludzie kradną perfumy na sprzedaż. Albo z popularnego dyskontu wynoszą dziesięć paczek kawy i dwie butelki whisky.

- Decyzja o czymś losie to wielka odpowiedzialność. Poziom stresu w tym zawodzie jest bardzo wysoki – nie ukrywa Dorota. - Z drugiej strony jak się porozmawia z jednym, drugim pokrzywdzonym, ma się poczucie, że tamci bez powodu do więzienia nie idą. Musimy chronić społeczeństwo. Ale nie spodziewałabym się, że mój zawód będzie aż tak trudny z innego powodu. Gdy człowiek zaczyna pracę w sądzie karnym, może mieć obawy, że coś złego go spotka ze strony przestępców. Mnie się to na szczęście nigdy nie przytrafiło. Nie przypuszczałam jednak, że przyjdzie taki czas, że będę się bać tego, co zrobi mi państwo. Za jakąś decyzję, która się partii nie spodoba.

Niezależnie od obecnej społeczno-politycznej otoczki, Dorota nigdy nie czuła się dobrze w tej oficjalnej, przytłaczającej formie: togi, łańcuchy, pewna teatralność. Sama jest osobą otwartą i bezpośrednią, dużo się śmieje, w naszej rozmowie szybko skraca dystans.

- Są osoby, które lubią się tak przebrać. Czuć dostojeństwo, siedzieć jak na tronie. Mnie to nigdy nie leżało. Musiałam więc znaleźć sobie sposób na oswojenie tej formy. Dlatego na sali rozpraw jestem przyjazna, co nie znaczy, że pobłażliwa. Przecież to bardzo stresujące doświadczenie dla człowieka, który tu przychodzi. Więc mam poczucie, że temu sądowi trzeba nadawać ludzką twarz. 

Czy zdarza się, że pracę przenosi do domu?

- Rzadko, bo mam dzieci. Potrzebuję czasu dla rodziny. Ale to, że się akt nie przynosi do domu, nie znaczy, że się nie myśli o sprawie. Najgorzej, gdy nie wiadomo co zrobić, a wyrok trzeba wydać. I ponieść za niego odpowiedzialność. Tak bywa, gdy społeczeństwo już kogoś skazało, a ja w aktach widzę, że nie ma mocnych dowodów… Nie będę przecież człowieka skazywała tylko dlatego, że już zrobiły to media.

To praca, która nigdy mi się nie nudzi. – Paragrafy są te same, ale ludzie codziennie inni. No dobrze, czasem ci sami – uśmiecha się sędzia. – Na pewno ta praca uczy otwartości i szacunku. Zrozumienia, że każdy ma swoją historię. Uwielbiam ludzi czytać.

Lubi też kryminały. Zarówno książki, jak i filmy. Ostatnio podobał jej się serial o komisarzu Montalbano. Nie przepada za produkcjami pełnymi krwi i przemocy, ceni te z zagadką. Albo reality show jak „Sędzia Wesołowska”. – To świetny program pod względem propagowania edukacji prawniczej i wiedzy o tym, jak działa sąd. Zwłaszcza, że Anna Maria rzeczywiście jest sędzią.

Ubolewa nad luką prawną – w Polsce przestępstwem nie jest dyskryminacja ze względu na orientację seksualną. Pamięta jednak sprawę ataku na tle rasowym.

- Gdańska prokuratura podeszła do niej dosyć srogo. Gdańsk słynie z tolerancji i otwartości. Pod tym względem jestem dumna z Gdańska. Ale i z Sopotu, mojego rodzinnego miasta. Bo to tutaj właśnie odbyła się pierwsza w Polsce plenerowa odsłona wystawy „Sprawiedliwość”.

 

Wylosowali bociany

 

Sopocianką jest od niemowlaka. Urodziła się w Gdańsku tylko dlatego, że wówczas w Sopocie nie było porodówki. Jej rodzice: Halina (z domu Durak) i Dominik Koreń na Wybrzeże przeprowadzili się z miłości do morza.

– Mama pochodzi z Piły. Skończyła studia ekonomiczne w Poznaniu, na Wybrzeżu miała przyjaciółkę. Mama to pierwsza i jedyna osoba z tej części rodziny, która przyjechała nad morze i tu się osiedliła. Całe życie pracowała jako ekonomistka – opowiada Dorota. – Natomiast tata pochodzi z Czerska. Do Sopotu przywędrował przez Kraków, gdzie studiował matematykę i informatykę; dziś prowadzi przedsiębiorstwo informatyczne.

I dodaje: - Kiedy mama się tu sprowadziła, babcia pomogła jej kupić kawalerkę na Przylesiu, na u. 23 Marca. Piękne miejsce, ale mieszkanko strasznie małe. Babcia Janeczka była bardzo rzutką osoba. Duch kupiecki. Miała swój stragan na rynku w Pile, a potem sklep z odzieżą. W trudnej komunistycznej rzeczywistości czuła się jak ryba w wodzie. Nie było dla niej sprawy nie do załatwienia.

Jak się poznali rodzice? - Na pogrzebie swojej gospodyni z Krakowa tata poznał ciotkę przyjaciółki mojej mamy z sopockiej pracy. I ta przyjaciółka poznawszy mojego ojca oznajmiła mojej mamie: „Halinko, to jest dobry człowiek. Ja ciebie z nim zapoznam”. Mądra kobieta, miała rację – śmieje się Dorota. – Jest taka rodzinna opowieść, że rodzice gdzieś na początku znajomości wybrali się na bal kotylionowy i oboje wylosowali bociany. Uznali, że to chyba musi być jakiś znak od losu.

I rzeczywiście. W 1974 r. urodziło im się pierwsze dziecko – właśnie Dorota. Wciąż mieszkali w tej malutkiej kawalerce na Przylesiu. Było ciasno i… głośno, bo córeczka lubiła sobie pokrzyczeć. - W związku z tym wozili mnie po ulicach żebym zasnęła – opowiada sopocianka. - Miałam też swoją ukochaną opiekunkę, zwaną ciocią Bożenką. Też mieszkała (i do tej pory mieszka) na 23 Marca. Stała się nam tak bliska, że gdy sama założyłam rodzinę, zajmowała się moją młodszą córką. Co roku ciocia wyprawia imieniny. Przygotowuje ucztę, a goście przychodzą przez cały dzień.

 

Podchody na Kolberga

 

- Gdy miałam dwa lata, a moja siostra już była w drodze, rodzice starali się o przydział na nowe mieszkanie. I znów udało się dzięki babci z Piły! W 1977 r. dostali 3-pokojowe mieszkanie w świeżo oddanym bloku na Brodwinie.

Dzieciństwo na tym podleśnym osiedlu to smak balonowej gumy do żucia i emocje gry w gumę. Swoboda podwórkowych szaleństw do zmroku, zabaw w berka, chowanego i podchody. – Podchody były świetne, bo bloki na Kolberga są tak zbudowane, że dwie klatki są połączone – można przejść górą z jednej do drugiej. Ganialiśmy tak całymi dniami. Wtedy na Brodwinie mieszkało dużo młodych rodzin z dziećmi, nie brakowało nam towarzystwa. Dziś społeczność jest przemieszana – są i emeryci, i dorosłe już tamte dzieci z własnymi rodzinami. Bo ja całe życie (z króciutką przerwą) mieszkam na tym osiedlu. Za swoich dorosłych czasów kupiłam własne mieszkanie, dwa bloki dalej od rodziców. Moi przyjaciele architekci zachwycają się urbanistyką Brodwina. Mamy tam dużo przestrzeni, dużo zieleni. Bloki nie są stłoczone i tak zbudowane, że nie zagląda się sąsiadom w okna. Moje dzieciaki chodzą do tej samej szkoły co ja, czyli podstawówki nr 9. I nadal matematyki uczy tam pani Karnowska, żona prezydenta Sopotu.

Najżywsze wspomnienia z dzieciństwa?

- Podstawówka była fantastyczna. Miałam do niej może ze 100 metrów. Mieszkaliśmy na dziewiątym piętrze, marzyłam żeby mieć stamtąd zjeżdżalnię do szkoły, żebym nie musiała bloku obchodzić. Wszyscy się znali, wszystkie dzieciaki się odwiedzały. Razem na rower, razem pograć w gumę… Uwielbiałam chodzić przez las nad morze. Piętnaście minut i już byłam na plaży. Do kolejki też blisko. Wszystko w zasięgu spaceru. No i nie było tych wszystkich rozpraszaczy, typu internet, komputer. Dlatego jestem przeszczęśliwa, jak moja córka gania gdzieś po skateparku – śmieje się Dorota.

- Na tym chyba polega wyjątkowość Sopotu, że dzieciaki funkcjonują w tym samym otoczeniu, w którym chodzą do szkoły. Nawet nie trzeba ich specjalnie pilnować, bo jest tylko jedno przejście przez ulicę pod szkołą. Po lekcjach same mogą wrócić do domu. Nie ma tego codziennego wożenia samochodem, stania w korkach.

 

Liberty and Justice for All

 

Jest za to stanie na demonstracjach. Działalność obywatelska, wspieranie nękanych przez rząd. Wzrosła rola prawników. Jesienią 2020 r. podczas wielotygodniowych protestów Strajku Kobiet uczestnicy manifestacji przekazywali sobie telefony do działających pro bono prawników, do których można było zadzwonić w razie zatrzymania przez policję.

- Cały czas wyzwaniem dla nas jest uświadamianie społeczeństwu, że walka o praworządność to walka dla nas wszystkich – podkreśla Dorota. - Nie dla sędziów, nie dla sędziowskich przywilejów. Dlatego w Oliwskim Ratuszu Kultury mamy kafejkę prawną. Zapraszaliśmy gości, można było przyjść, zadawać pytania. Tylko pandemia nas zatrzymała.

Prawnicy z IUSTITII jeżdżą też m.in. na festiwale rockowe - żeby edukować młodzież, tłumaczyć jakie ma prawa. Pierwszy raz byli w 2018 r. na PolAndRocku i na Open`erze. Wzbudzili duże zainteresowanie, zwłaszcza na PolAndRocku. Organizowali quizy, robili tatuaże z hasłem: „Liberty and Justice for All” i profilem Temidy z irokezem. W tym roku rozmawiali na temat tego, jak się zachować podczas zatrzymania, mówili o naszych prawach: masz prawo zażądać wylegitymowania się od policji, poznać podstawę faktyczną zatrzymania, filmować ich zachowanie.

Stowarzyszenie IUSTITIA przygotowuje też plenerowe symulacje rozpraw. Porusza takie problemy jak przemoc, dyskryminacja, mowa nienawiści. - Mamy „służbowe” koszulki z hasłem „Wolni ludzie. Wolne sądy. Wolne wybory” – mówi sędzia. - Kiedy poszłam w tej koszulce na wybory, jeden pan z komisji powiedział mi, że przychodzę ze sloganem politycznym. Wtedy odwróciłam się plecami. A tam był napis: „Weź nie hejtuj, weź się przytul”.

- Prezes Kaczyński powiedział, że jesteśmy ostatnią barykadą. Racja. Ale oczywiście nie jako barykada do pokonania, która musi upaść, tylko szaniec, który musi trwać. No to trwamy.

 

Tekst: Aleksandra Kozłowska