Czesław Stefanowicz I
 
Jak wyglądał i funkcjonował handel w tamtym okresie?
Nie tylko w Sopocie, ale w całej Polsce sklepy były prywatne. Stopniowo handel przejmowało
państwo w ten sposób, że były utworzone przedsiębiorstwa MHD (miejski handel detaliczny), które
zajmowały się sprzedażą tekstyliów, różnych artykułów spożywczych. Później pojawiło się MHM
(miejski handel mięsem), tylko oni mogli zajmować się mięsem, nikt inny nie miał prawa tego robić.
Jeśli były jakieś prywatne sklepy z mięsem to tylko takie, które zaopatrywały się w artykuły mięsne na
rynku albo z własnej hodowli na wsi. Państwowe sklepy otrzymywały określony przydział (kilogramy)
mięsa z rzeźni. Dopiero z czasem państwo zaczęło stopniowo przyjmować przedwojenny handel
spółdzielczy PSS (powszechna spółdzielnia spożywców) SPOŁEM, tym samym przejmując wszystkie
sklepy spożywcze.
Czy handel prywatny, te małe przedsiębiorstwa, też funkcjonował w podobny sposób?
Prywatne sklepy nie miały źródła zaopatrzenia, prywaciarze sami musieli się zaopatrywać w produkty
na rynku we Wrzeszczu, w Gdańsku albo w Sopocie na targowisku w tym miejscu, w którym jest teraz
„Alma”. Wtedy w tym miejscu znajdowała się przeszklona hala na dużym placu, w której były stoiska
spożywcze z tekstyliami i rybami. W dni nie targowe tzn. we wtorki i piątki, ludzie z sąsiednich wsi
przyjeżdżali furmankami dowożąc potrzebne artykuły (ziemniaki, drób żywy i w postaci mięsa i inne).
Handel wyglądał właśnie w ten sposób, że państwo wypierało handel prywatny.
W tej chwili idąc do sklepu można mieć problem, aby zdecydować się na zakup konkretnego
produktu, ponieważ możliwość wyboru jest ogromna. Jak to wyglądało w tamtych latach?
Można było wtedy dostać większość produktów, ale trzeba było za nimi pochodzić. Istniało wtedy też
coś takiego jak artykuły "na kartki". Wydział handlu w Urzędzie Miasta ustanowił, że każdy obywatel
żyjący w Sopocie dostawał kartkę, obowiązywało to w całej Polsce. Handel na kartki oznaczał, że
każdy miał określony przydział konkretnego produktu na dany miesiąc. Jeżeli chodzi o mięso, to nie
było wyboru. W sklepie było sprzedawane po kolei wszystko to co się w nim wtedy znajdowało.
Wówczas bardzo pożytecznym było mieć znajomości z ekspedientkami, które mogły przechować
tobie wybrane mięso pod ladą. W święta przydział mięsa był taki sam jak w okresie nieświątecznym.
Dlatego właśnie wtedy przed sklepami ciągnęły się bardzo długie kolejki. Latem stanie w takiej
kolejce to było pół biedy, ale zimą przebywanie przez tak długi czas na mrozie było ciężkie do
zniesienia. Jak można samemu wywnioskować handel był wówczas niesamowicie uciążliwy dla
społeczeństwa i państwa. Teraz mówi się o tym jak o jakiejś bajce. W tych czasach człowiek nie może
sobie wyobrazić jak to było możliwe, żeby pójść do sklepu i nie móc kupić tego co się chce. Produkty
takie jak pomarańcze, cytryny i banany były niezwykle rzadkie. Kiedy statek przywoził owoce
cytrusowe to w dzienniku „Głos Wybrzeża” oznajmiali, że takie i takie produkty zostały sprowadzone.
Po takim ogłoszeniu można było się szykować na ich kupno. Wtedy ludzie się cieszyli, bo na co dzień
nie można było dostać takich delikatesów.
Jak działała w tamtym okresie komunikacja miejska?
Specjalne połączenie kolejowe było tylko Sopotu z Gdańskiem. Oprócz niego istniały linie
dalekobieżne z Gdynią i Wejherowem. W większości były to wagony towarowe, bo wtedy nie było
jeszcze innych. Autobus kursował między Gdańskiem a Gdynią – nazywał się 101. To była jedyna taka
linia, którą można było pojechać z Gdańska do Gdyni przez Sopot oczywiście. Trolejbusy pojawiły się
około 1960 roku. Tramwaje ruszyły w Gdańsku normalnie, były wtedy wszystkie linie, które są teraz.
Najpierw kursowały z Gdańska Głównego do pętli w Oliwie, a później przedłużono trasę do Sopotu
i wtedy Sopot miał już połączenie tramwajowe. Była to chyba linia numer 6, która dojeżdżała wtedy,
tak jak teraz, tylko do pętli tramwajowej.
Czy korzystał Pan z komunikacji miejskiej?
Tak. Pracowałem przez rok na ul. Grunwaldzkiej w Sopocie (Wojewódzki Urząd Ziemski). Później gdy
połączyli nas z Urzędem Wojewódzkim w Gdańsku to cały ośrodek znajdował się na Okopowej, gdzie
dojeżdżałem właśnie komunikacją miejską.
Kino i teatr to ważny element rozrywki i kultury. W obecnych czasach dostęp do nich jest
bezproblemowy. Jak to wyglądało wtedy?
W Sopocie były wtedy dwa kina: Kino Polonia i Kino Bałtyk. W każdym kinie była tylko jedna niewielka
sala. Było trudno o bilety do kina, ponieważ ilość miejsc była ograniczona. Ceny były przystępne, ale
było więcej chętnych niż biletów. Często było też tak, że Związki Zawodowe przydzielały
pracownikom te bilety. Czyli nie było tak, że szło się do kina i kupowało bilety na seanse, które chciało
się obejrzeć. Na co dzień odbywały się trzy seanse, od godziny 15:00 do 20:00. Filmów polskich
jeszcze nie było, pojawiły się dopiero później. Puszczane były filmy zagraniczne, w większości
rosyjskie. Zrobiono im taką reklamę, że niby były to filmy patriotyczne i pouczające. Tak naprawdę
były to filmy, które tworzyły wśród ludzi opinię na temat wojny tak, jak to przedstawiono np.
w serialu „Czterej pancerni i pies”. Na początku teatru nie było, dopiero później powstał kameralny
Teatr Sopot, w miejscu gdzie aktualnie znajduje się Empik.
Jak bardzo różnią się obecne ulice od ówczesnych?
Główna wtedy nazywała się ulicą Józefa Stalina z wdzięczności za to, że przywrócił nam wolność,
dlatego właśnie nazwano nią jego imieniem. Później gdy Stalin zmarł, w 1956 roku zmieniono jej
nazwę na ulicę Dwudziestego Października i tak zostało przez dłuższy czas. Następna zmieniono ją na
Aleję Niepodległości i ta nazwa obowiązuje do dziś. Była to wąska ulica wybrukowana kostką
bazaltową, po obu stronach której znajdowały się domy prywatne z kwiatowymi ogródkami
otoczonymi płotami ze stalowych prętów. Kiedy zapadła decyzja, żeby tę ulicę unowocześnić
i sprawić by była bardziej przelotowa, zlikwidowano prawie wszystkie ogródki. W tej chwili w ich
miejscu leży chodnik, a kwiatków już nie ma nigdzie. Ulica Bohaterów Monte Casino nazywała się
wówczas ulicą Marszałka Konstantego Rokossowskiego. W przeciwieństwie do ulicy Józefa Stalina
była ona brukowana normalną kostką brukową - normalna ulica z wąskimi chodnikami, po której
jeździły samochody. Była to wtedy ulica, na której obowiązywał normalny ruch uliczny.
Kiedy już Sopot nabrał zwyczajów kurortu, wykluczono tę ulicę z ruchu i przejęła ona funkcję deptaku.
Poza tym mieliśmy jeszcze ulice, których imionami czczono działaczy komunistycznych. Obecna ulica
3 Maja wtedy nazywała się ulicą Feliksa Dzierżyńskiego, a tam gdzie jest obecnie ulica Marii Curie-
Skłodowskiej była ulica Hanki Sawickiej. Oprócz nich istniała jeszcze ulica nazwana imieniem
Pstrowskiego. Ulica 23 Marca nazywała się tak od wyzwolenia Sopotu. Zresztą Sopot od tamtego
czasu bardzo się rozbudował. Na przykład w tej części ulicy 23 Marca, która ciągnie się od Armii
Krajowej do Prewentorium, wówczas były pola, na których normalnie pasły się krówki. W pozostałej
części tej ulicy ciągnęła sie droga gruntowa, wysadzana jeszcze młodziutkimi lipami, po której ludzie
uprawiający te pola dojeżdżali furmankami. Dopiero później w miejscu tych pól wybudowano jezdnię
i chodniki ciągnące się, aż do lasu.
W jaki sposób dbano o te ulice?
Zimą ulice były odgarniane ze śniegu głównie ręcznie przez dozorców, chociaż zdarzało się, że robiły
to zamiatarki. Latem, żeby ulice się nie kurzyły, polewano je beczką wody rano, kiedy nie było dużego
ruchu. Oświetlenie na głównej ulicy było elektryczne, pozostałe ulice były oświetlane gazowo.
Wieczorem pracownicy gazowni na rowerach, przy pomocy zapalników na końcach długich kijów,
haczykiem otwierali dopływ gazu w latarniach i pojedynczo zapalali każdą z nich. Rano powtarzali tę
samą czynność zamykając dopływ gazu i gasząc latarnie.
Jak wyglądały mieszkania i życie w nich?
Wszystkie mieszkania były komunalne to znaczy państwowe - miejskie. Tylko miasto mogło
przydzielić je przybyłym do Sopotu osiedleńcom. Na każdą osobę było przydzielone 7 metrów
kwadratowych powierzchni. Jeżeli mieszkanie miało większą przestrzeń niż wskazywała na to ilość
członków rodziny to miasto przymusowo przydzielało im lokatora i wydawało mu urzędowe pismo,
które upoważniało i nadawało prawo do korzystania z pomieszczeń takich jak kuchnia, łazienka
i wszystkich urządzeń domowych. Mogły być to całe rodziny albo pojedyncze osoby. Mieszkania te
były oddawane do użytku w takim stanie w jakim pozostawili je po sobie wcześniej mieszkający
w nich Niemcy. Ludność niemiecka nie wzięła ze sobą mebli i innych sprzętów, ponieważ obiecano
im, że po przybyciu na tereny niemieckie, otrzymają dokładnie to samo co zostawili.
A szkoły? Czy pamięta Pan ile szkół funkcjonowało w Sopocie w tamtym okresie?
W tej chwili widać, które szkoły są nowe, a które stare. Większość szkół jest nowych. Te stare
znajdowały się na Mickiewicza, Kazimierza Wielkiego, Haffnera oraz na Brodwinie. Na Mickiewicza
szkoły już nie ma, na ul. Kazimierza jest szkoła specjalna. Jedną z obecnych szkół, które mają stary
budynek i kontynuują tradycję jest II Liceum Ogólnokształcące w Sopocie.
W tamtym czasie w Sopocie były tylko dwa kościoły: Gwiazda Morza i Św. Jerzy oraz kaplica św.
Andrzeja Boboli.
W jaki sposób funkcjonowała prasa?
Istniało wtedy Przedsiębiorstwo Kolportażowo-Handlowe "RUCH", później stworzono konkurencyjny
"Kolporter". Wszystkich popularnych gazet brakowało. W związku z tym trzeba było mieć znajomości
u kioskarza. Wprowadzony został przepis, że jeżeli chciało się gazety to trzeba było założyć
kartonową teczkę lub skoroszyt i kioskarze po otrzymaniu dostawy rozdzielali gazety i wsadzali je do
tych teczek. Ja oczywiście również posiadałem taką teczkę. Poza tygodnikami istniały wówczas trzy
gazety codzienne. Były to gazeta niezależna "Dziennik Bałtycki", partyjna "Głos Wybrzeża" i "Wieczór
Wybrzeża". Były w nich podawane wiadomości lokalne.
A czy w tamtym okresie obowiązywała cenzura? Jeżeli tak to w jaki sposób działała?
Cenzura była na początku taka, że w ogóle nie było widać, że coś ocenzurowano. Po prostu nie było
to drukowane. Dopiero później powstał przepis, który głosił, że jeżeli w treści pojawiało się coś co
trzeba było ocenzurować, z boku w nawiasie należało napisać na podstawie jakiego artykułu, czy
paragrafu zostało to skreślone.
W jaki sposób spędzało się czas wolny i wakacje?
W Sopocie nie było innego wyjścia jak iść na plażę lub na molo. Bardzo popularny był coroczny
Ogólnopolski Festiwal Piosenki odbywający się w drugiej połowie sierpnia. Było to wydarzenie na
skalę całej Polski. Zjeżdżali się na to zarówno polscy jak i zagraniczni artyści. Byli to głównie wokaliści i
chór z ZSRR. Miało to na celu pogłębienie więzi między Polakami a Rosjanami. Latem organizowane
były również Kino i Teatr Letni. Na ulicach można było spotkać wiele znanych twarzy, takich jak
Czesław Niemen, Czerwone Gitary, Tadeusz Nalepa i Mira Kubasińska. Oczywiście w ciągu wakacji do
Sopotu przyjeżdżało wielu turystów i kuracjuszy. Miał na to wpływ głównie dostęp do morza1.
Wzdłuż plaży już wtedy chodzili lodziarze sprzedający lody Calypso. Wówczas lody nie były
ogólnodostępne w sklepach, dlatego ludzie stali na ulicach i nakładali je bezpośrednio z kubłów
łopatkami do wafli. Tak samo była sprzedawana woda mineralna, która była podawana ze wspólnego
zbiornika z tylko jedną szklanką. Ludzie śmiali się z tego i nazywali ją "gruźliczanką".
Po pracy zazwyczaj od razu wracało się do domu. Czasami kiedy ewentualnie dostawało się bilety,
szło się do kina. W domu głównie czytało się gazety i książki, bo telewizji nie było w ogóle, a radio nie
było jeszcze rozpowszechnione. Czasami odbywały się również koncerty.
Jak prezentowała się w tamtych latach moda? Czy było coś konkretnego co każdy chciał nosić?
Nie było jakiegoś konkretnego ubioru, które każdy nosił. Kobiety nosiły spódnice koniecznie za
kolana. Czasami zdarzało się, że nosiły spodnie, ale rzadko ponieważ im nie wypadało. Kobieta
musiała wyglądać jak kobieta. Jeżeli chodzi o fryzury to modna była tylko ondulacja. Noszono
kapelusze i berety. W miejscu gdzie aktualnie jest McDonald, na rogu ulicy Chopina i Sobieskiego oraz
na Alei Niepodległości w miejscu, gdzie jest zakład szewski, pracowały wtedy modystki. Panie, kiedy
chciały wyglądać pięknie, nosiły torebki pod pachą i szpilki. Ubrania szyto samemu w zakładach
krawieckich, z przydzielanego wcześniej materiału "na kartki". Takie ubrania były wytrzymalsze niż są
teraz oraz były tańsze niż obecna robocizna u krawca. Jeżeli już coś było specjalnie modne to była to
moda zagraniczna.
Jak wyglądała pomoc medyczna?
Sytuacja była podobna do obecnej z tym, że było więcej lekarzy. Nie było tej przychodni na
Chrobrego, ale jedna znajdowała się na Kolejowej i druga na Kościuszki. Kiedyś nie było czegoś
takiego jak rejestracja, tylko czekało się w bardzo długich kolejkach w niewygodnych warunkach.
Pogotowie ratunkowe również było podobne do tego teraz. Wszystkie szpitale i przychodnie były
państwowe, nie było czegoś takiego jak spółki prywatne.
Jak budowana była wspólnota, społeczność?
Ludność przyjeżdżała z różnych rejonów, ja na ten przykład przybyłem ze wschodu, z Wileńszczyzny.
Oczywistą sprawą były różnice pochodzenia, niektórzy pochodzili z tych biedniejszych i opuszczonych
stron. Mimo to nie było czegoś takiego jak wytykanie kogoś palcem, że jest Antkiem Bosym, nikt z
nikogo się nie naśmiewał. Połączyły nas nieszczęście i bieda. Po jednym pokoleniu nie ma już różnicy
kto skąd pochodzi. Wszyscy przyjęli ówczesną rzeczywistość i cieszyli się, że jest już po wojnie.
Lata 50-70 to okres socrealizmu pełen haseł socjalistycznych i propagandowych w stylu "Budujemy
razem Polskę" i "Wyrabiamy 200% normy". Jak na to reagowaliście?
Ze śmiechem, ponieważ wiedzieliśmy, że to wszystko jest nieprawdą, że jest inaczej w rzeczywistości
niż podaje prasa. Ludzie ze wschodu byli świadomi tego co się dzieje, ale tutejszym ludziom z
Kongresówki można było wmówić prawie wszystko, ale osobiście nie pamiętam, żebym takich ludzi
poznał. Nie wiem, czy Panie kojarzą, ale było coś takiego jak Radio Wolna Europa, było ono
nieocenione. Mówiono w nim całą prawdę jak to było naprawdę. Niestety tępiono je i zagłuszano na
wiele różnych sposobów, ale jednak przez brzęczenie było coś słychać.
Ciekawostka od Pana Czesława dotycząca pewnego święta w Sopocie.
Istniało wówczas "zakazane święto" 3 maja, o którym nigdzie nie było oficjalnej wzmianki. Aby temu
zapobiec Urząd Miasta w Sopocie wieczorem 31 kwietnia wywieszał na latarniach flagi, które pod
koniec Święta Pracy 1 maja były od razu zdejmowane. Mimo to robotnicy nie poddawali się i chcąc
aby "zakazane święto" się odbyło, jeździli samochodami i zachęcali mieszkańców do dalszego
dekorowania miasta.
Podsumowując, jak pan wspomina życie w latach 1950-1970?
Nie miałem źle. Nie musiałem się martwić o pracę, zawsze była. Nie posiadam jakichś szczególnie
szczęśliwych, ani szczególnie smutnych wspomnień. Nie mogę powiedzieć, że było jakoś wspaniale,
może by się coś takiego znalazło, ale na tę chwilę nic nie przychodzi mi do głowy. Trzeba było się
przystosować i udawać, że jest się zwolennikiem albo w ogóle nic nie mówić. A po za tym po prostu
się żyło i tak to właśnie było.
 
Wywiad przeprowadziły Helena Jagodzińska i Blanka Jurkowska,
II Liceum Ogólnokształcące im. Bolesława Chrobrego w Sopocie