Urodziłam się w Warszawie 28 września. Ponieważ tata dostał nakaz wyjazdu z Warszawy, a miał rodzinę tutaj w Wejherowie, w styczniu 43 przyjechał tu ze mną i z mamą. Później, w 45 w maju przyjechaliśmy pociągiem do Sopotu. Tutaj mieszkała siostra mojego taty. Mieszkałam w Sopocie na ulicy Reja i tam mieszkam do dzisiaj, w tym samym mieszkaniu. Nic się nie zmieniło. Przyniosłam wam kilka dokumentów. To jest zatwierdzenie wyceny mebli z domu. Przychodziła specjalna komisja, za wszystko co zostało w domu – krzesła , łóżka jakiś kredens-trzeba było zapłacić. Najbardziej z mojego wczesnego dzieciństwa pamiętam, chociaż to dziwne, moment kiedy rodzice przyjechali ze mną do tego mieszkania i wydawało mi się ono bardzo puste. Pamiętam że płakałam, ze nie chce tu być , mama opowiadała mi później że ciągle narzekałam ze chce wrócić do domu. A dlatego do domu, ze mieszkaliśmy w kamienicy mojej babci, gdzie była cała rodzina. Już jako małe dziecko odróżniałam dwie rzeczy – mówiłam ze to jest mieszkanie, a nie dom…
Pamiętam jak zaczęłam chodzić do szkoły, to był rok 49…do szkoły tez nie chciałam chodzić. Chodziłam do 6-tki, to jest teraz wyższa szkoła psychologii. Tam były dwie szkoły podstawowe -2 i 6. Podzielona, z dwoma dyrektorami. Najlepiej pamiętam to ze nie można było przemieszkać się na teren dwójki, ponieważ między dyrektorami był jakiś konflikt. Pamiętam też filary z tej szkoły, wydawały mi się takie wielkie, a potem już jako dorosła, stwierdziłam że one wcale nie są takie wielkie…
Z okresu wczesnego dzieciństwa pamiętam Rosjan. Jeszcze tu byli, ale nie pamiętam tego jakoś wyjątkowo dobrze. Natomiast pamiętam ze w tym okresie dzieci dużo chorowały. Była epidemia Kokluszu, dyfterytu. Ja miałam dyfteryt, rodzice wieźli mnie gdzieś do zakaźnego szpitala, pamiętam tylko drogę. Moja ciotka znała magistra farmacji, znalazła go w Gdańsku, zdobyła surowicę. Podała mi ją pielęgniarka, lekarka, która była Rosjanką właśnie i powiedziała mamie żeby zabrać mnie z tego szpitala do domu, bo w szpitalu dorobiłabym się jeszcze innych chorób. Pamiętam ten moment gdy odzyskałam przytomność, widok tych ludzi nade mną. Jestem pewna ze byłabym w stanie nawet narysować twarz tej Rosjanki, swoich rodziców, to są w zasadzie takie flashe.
W tym czasie zaczęły się również okresy wysiedleń. Ta ulica Armii Krajowej nazywała się wtedy Armii Czerwonej, a moja ulica Reja, Okrajna. Ja ani moja mama nie znałyśmy ludzi którzy się tu wprowadzili. Natomiast znała ich moja ciotka. Ci ludzie byli wyrzucani z domów, czasem Rosjanie dawali chwilę czasu na spakowanie walizki. Tutaj na wyścigach była kiedyś przeładownia, składy węgla- tam stał pociąg towarowy, i ci ludzie byli tam po prostu ładowani. Polacy którzy tu mieszkali starali się im pomóc, bo to przecież byli sąsiedzi. Ale sytuacja była trudna. Ponieważ w Wejherowie byli sami Niemcy, ja jako dziecko gdy zaczęłam mówić to mówiłam tylko po niemiecku. Moja mam nie umiała ani jednego słowa, mój tata chodził do niemieckiej szkoły, więc coś powiedzieć umiał. Ja mówiłam do mamy po niemiecku, oczywiście na tyle na ile dwuletnie dziecko umie mówić. Jak Rosjanie wkroczyli to mama po prostu się bała i ja przez 3 miesiące nic kompletnie nie mówiłam, tylko pokazywałam palcem. A jak już potem zaczęłam mówić to mówiłam po polsku. Druga sytuacja była taka. Pytali się w szkole kto jest autochtonem, i pamiętam że ja tego nie rozumiałam bo to była 1 klasa, więc się nie zgłosiłam. Spytałam się potem w domu o co właściwie chodziło i okazało się ze chodziło o to żeby wyciągnąć od dzieci kto tutaj mieszkał wcześniej i te rodziny były później represjonowane. Miałam w szkole koleżankę której ojcem był Niemiec,a matka była Polką, ojciec zginął gdzieś na wojnie a Rosjanie zmusili matkę na zmianę nazwiska z Kohl na Kołowczyńska. To pamiętam dobrze, bo dla dziecka to jest…dziwne, gdy nagle ktoś nazywa się inaczej niż poprzednio. Pamiętam moment takiego niepokoju, niepewności bo przychodzili do mieszkań i
potrafili po prostu wyrzucać całe rodziny. Gdy mój tata jechał do pracy, to drzwi zamykało się na klucz i nikogo się nie wpuszczało. Natomiast trzeba przyznać że były bardzo dobre kontakty sąsiedzkie. W naszym mieszkaniu mieszkał pan Mietek. On się starał dostać na statek jako telegrafista i wypłynął do Kanady, jak mu się udało to zaczęli do nas przychodzić jacyś panowie… wtedy nigdy rodzice nie mówili niczego dzieciom, bo się bali. Potem dostaliśmy od pana Mietka kartkę świąteczną, żeby było wiadomo ze żyje, to właśnie było najważniejsze właśnie, że wszyscy sobie wtedy po prostu pomagali.
Może moja kamienica była jakąś wyjątkowa, bo wszyscy którzy się wprowadzili w 45 roku tam przeżyli cale życie i tam umarli. Moja sąsiadka z mojego rocznika, chodziła do tej szkoły co ja nawet razem robiłyśmy maturę , nadal mieszka tam gdzie ja. Znaliśmy swoje rodziny i pierwsze święta Bożego Narodzenia po wojnie spędziliśmy wszyscy razem. To właśnie takie dobre wspomnienie, te sąsiedzkie kontakty były bardzo silne, ludzie sobie po prostu pomagali. Pamiętam jeszcze jedną rzecz, na wakacje się nigdzie nie wyjeżdżało, wakacje wszyscy spędzaliśmy w kolejkach. W okolicy były trzy sklepy spożywcze, i my sobie w pobliżu graliśmy w klasy, w piłkę, czekając na dostawę towaru. I gdy ją widzieliśmy, ktoś biegł po dorosłego, bo było na przykład masło w takich grubych papierach do pakowania. Chodziliśmy tez na plażę, nie wyglądała tak jak teraz, była przestrzeń. Można było spokojnie po tej plaży ganiać, i jak już trochę podrośliśmy, jakieś starsze dziecko miała pod opieką te młodsze i cała taką grupką, 10- 12 dzieci szło się na plażę i wracało się popołudniu. To były nasze wakacje. Jeszcze pamiętam taką sytuacje, Armii Krajowej kończyła się na Reja, nie było tamtego przejazdu i tam gdzie jest ten skwer, tam ludzie sadzili kartofle i paśli kozy. Później to było nasze boisko, tam płynęła rzeczka- potok karlikowski, tam wszystkie dzieciaki dostawały od rodziców w skórę bo ciągle miały mokre buty. Potem tam wybudowali mostek, to było bardzo przyjemne miejsce, nie było tych samochodów, w ogóle samochód jechał raz na tydzień a jak już jechał to przy naszym wielkim oburzeniu, a na Armii Krajowej to się grało w klasy. Na tym skwerze były potem postawione groby i pamiętam ze nie można nam było tam podchodzić, bo ekshumowano niemieckich żołnierzy, a to dla dziecka mocny widok, nikt z nas nie mógł tam przychodzić i wszyscy byliśmy zgarniani do domów.
Co do wyglądu miasta. Molo, gdy już chodziłam na spacery z rodzicami to wyglądało tak jak teraz. Była latarnia, również ruiny po kasynie, potem zrobili z tego biuro wystaw. Po Monte Cassino można było jeździć, w tamtych czasach nazywało się Rokosowskiego, Haffnera to przez bardzo długi czas była Bieruta, zaraz po wojnie aleja Niepodległości nazywała się Stalina, a na koniec zrobili z niej właśnie Niepodległości. Kościół św. Jerzego wyglądał tak samo, nic się nie zmieniło, na pewno bym to pamiętała , bo brałam tam nawet ślub. Tam gdzie teraz jest parafia św. Michała była kapliczka, naprzeciwko kościoła właśnie. Kościół św. Bernarda powstał później… Gwiazda Morza była na pewno wcześniej, bo to był polski kościół. Ratusz wyglądał tak samo, chodzi mi budynek.
Po Sopocie jeździły takie samochody z budą, miały ławeczki, to była komunikacja miedzy Sopotem a Gdańskiem. Chłopacy czasem sobie robili wycieczki, i mamy się potem denerwowały, bo oni nie zawsze wracali do domu… Samochodów było naprawdę bardzo mało, jeśli już to ciężarówki. Dom w którym ja mieszkam był wybudowany w ‘22 dla pracowników straży pożarnej, dlatego mój tata starał się o przydział właśnie tu, ponieważ wiedział od swojej siostry ze to nie jest niczyja własność, tylko własność państwowa, tu chodziło bardziej o kwestie moralną. Z opowiadań dorosłych pamiętam że zdarzało się tak że jak wojsko polskie wkraczało na te tereny to potrafili wyrzucać ludzi z domów. Te tereny były traktowane jako zamieszkałe wyłącznie przez Niemców, uważali więc że im się należy.
Na te tereny przybywali różni ludzie, nie tylko Niemcy. Byli i Polacy. Pierwszy front który tędy przechodził przeżyła moja ciotka, przeżyła schowana w piwnicy u malarza Mokwy, bo Niemcy pozwolili mu zostać. Natomiast moi rodzice przeżyli go w Wejherowie, mówili ze pierwsza fala która wtedy przeszła to była dzicz. To byli najróżniejsi ludzie… Tam się działy straszne rzeczy, młode dziewczyny chowało się pod łózka, ale to często nie pomagało… Jeszcze gdy ktoś nie umiał mówić po polsku, nie miał gdzie uciec, bo nie miał nigdzie indziej rodziny niż tutaj, ale tak to jest. Najpierw jedni się mszczą potem drudzy.
Przede wszystkim teraz już nie ma tego pięknego lasu, łąk. Tam gdzie teraz są banki, parkingi, była leśna piaszczysta droga, piękne kwieciste łąki, chodziłam tam z mamą i ciocią. Tam się bawiło w podchody, ale tego miejsca już nie ma. Zanim chodziłam do szkoły, chodziłam na taką piaskową górkę. To jest tam gdzie teraz są wille jak się idzie Reja do góry. Z tej górki zjeżdżało się na sankach, ja zjeżdżałam pod sam dom.
Nie ma również miejsca przed grand hotelem, tam była orkiestra, tam się tańczyło, teraz tam jest fontanna, ogród. Ale z dzieciństwem najbardziej kojarzę właśnie to, że ten las już nie jest lasem, praktycznie do końca działek to teraz jest śmietnik. Sopot się pod tym względem zmienia, nie było tych wszystkich wieżowców, tam gdzie był mój ogród teraz są wieżowce które zaglądają mi przez okno w kuchni. Tu było po prostu więcej zieleni.
Myśmy siedzieli często w 8 klasie na parapetach na rysunku i szkicowaliśmy te widoki, wieżyczki . W okolicy szkoły była tylko jedna jezdnia, przed szkołą był kwietnik. Teraz chodnik dochodzi aż do szkoły. Za moich czasów w ogóle nie było sali gimnastycznej, wiec maturę pisałam w auli, natomiast to boisko za szkołą było takie samo, i tak samo nikt tam nie chodził.
Teraz jest tak że jak jest cokolwiek wolnego miejsca, to koniecznie trzeba tam cos zbudować, jest mniej tej prawdziwej dzikiej zieleni. Park północy… tam się nie chodziło, ta się nikt nie zapuszczał. Pamiętam ze tam jakieś bandy chyba działały.
Granica Sopotu została przesunięta. Ale jak zaczęto budować tą marinę, marinę w sensie hotelu to żeby on był w Gdańsku to Sopot skrócono. Cmentarz komunalny tez był zaniedbany, pojedyncze groby. Było mniej domów, mniej osiedli, teraz wszystko powstało, na Reja nie było wieżowców, były ogrody. Miedzy Reja a Kochanowskiego były same ogrody. Deptak przy plaży to była po prostu dróżka, tam się spacerowało. Tam gdzie teraz są budynki, to centrum surfingu, tam była łąka z bardzo ostrej trawy, i jak wiatr od morza wiał to szliśmy tam na „patelnie”, bo tam nie było wiatru. W latach 50 postawiło namioty wojskowe i to były pierwsze wczasy, ludzie przyjeżdżali tam odpoczywać. Teraz to jest zabudowane, ale tak to wyglądało wtedy. Tu bliżej Monte Cassino to wille były rządowe….Grand Hotel był, to było bardzo ekskluzywne miejsce. Z czasem Sopot stał się modny, przyjeżdżali tu różni ludzie. Czasem przyjeżdżał pan Cyrankiewicz ze swoją żoną. Był modny również wśród aktorów, ale to już później.
 

*Praca konkursowa - Karol Adamowicz, Dominika Cobel, II Liceum Ogólnokształcące im. Bolesława Chrobrego w Sopocie